już nawet po aresztowaniu, taiła się jeszcze nadzieja, że mi to przecie zostanie oszczędzone, że mnie to cudem ominie, że nigdy nie będę zmuszona przekroczyć granic tego ponurego kolosa, którego samo imię było mi zmorą od lat! A oto wloką mnie w jego znienawidzoną, zatajoną głąb, jak rybę w sieci, bo siatką leży na mnie - na moim kocu, na moich rękach, na wszystkich i wszystkim dookoła - cień drobnej kraty więziennego wagonu.
Trudno! Trzeba się głęboko zaciągnąć siłą i uporem i - wytrwać. Z podobnym uczuciem lęku i odrazy, przy gotowości zniesienia wszystkiego, co je czeka, wchodzą- wyobrażam sobie - pokutujące dusze do czyśćca. Potępienie i rozpacz zaczyna się dopiero tam, gdzie nie ma nadziei.
W Kijowie jesteśmy nazajutrz około południa.
Czarny woron przewozi nas na teren tiurmy. Pod murem, na przejmującym wichrze trzymają nas bez jedzenia do nocy. Siąść nie ma gdzie, bo stoimy rzędem w błocie. Chodzić dla rozgrzewki nie dają, można więc tylko dreptać w miejscu. Na stronę puszczają dopiero wtedy, gdy zbierze się dwadzieścia osób. Dostajemy striełka, który nas pod bagnetem prowadzi do szopy w sadzie.
Ale za to nie ma siły ludzkiej, która by nam zabroniła gadać! Po miesiącach przecie pierwszy raz stykamy się pod tym murem z więźniami z innych cel i tiurm. Zatem pytania: skąd i za co, i z kim kto siedział? I co słyszał o wojnie? Nastrój jak zawsze i mimo wszystko dobry. Każdy wie, że chodzi o to tylko, by przetrzymać.
Od czasu do czasu podjeżdża pod mur czarny woron i wysypuje dalsze partie więźniów. To jest prawdopodobnie powodem tego naszego czekania. Chcą w głąb tiurmy puścić dopiero cały transport, który widocznie jest duży.
Pod noc dopiero ruszają nas spod muru.
Jestem tak zziębnięta, że rąk ani nóg nie czuję. A mam przecie płaszcz i koc. Inni i tego nie mają. Żelazna brama rozdziawia się przed nami i połyka nas więzienie.
To kolos ta kijowska tiurma! Podwórza, dziedzińce, korytarze, mury, bramy, sklepione sienie i znowu dziedzińce, korytarze, podwórza. Pędzą nas pod jakiś budynek i zatrzymują. Wiatru się tu już nie czuje, tylko zimno idzie od brukowanego kamieniami podwórza. Wywołują nas nazwiskami. Zatem strach, aby nie rozdzielono nas z tymi, z którymi je-dziemy ze Lwowa. Nigdy się nie wie, co zdecyduje o doborze takiej gru-
80