Na korytarzu rozległy się odgłosy ciężkich kroków. Zazgrzytał klucz otwierający zasuwę. Do celi wszedł strażnik w mundurze austriackim z kagankiem w ręku, rozjaśniającym nieco wnętrze. Chłopak poruszył się niespokojnie i otworzył oczy, mrużąc je przed światłem. Strażnik podszedł do leżącego i trąciwszy go końcem buta, rzekł:
— Ty przeklęta duszo! Wstawaj, tylko zaraz! Przyjechała twoja matka, pewnie, aby cię przed śmiercią pożegnać!
W tej samej chwili zza jego pleców wysunęła' się kobieca postać, w podróżnej mantylce. Wysoka, z kaskadą złocistych włosów i rysach twarzy bliźniaczo podobnych do leżącego, rzuciła się ku chłopcu.
— Karolku, synku mój najdroższy! Oo oni z tobą zrobili! Tyś przecie chory! Jakże zmi-zerniałeś, masz gorączkę. O Boże mój!
. Tuliła wątłe ciało 'syna, całując jego spocone czoło. Chłopiec szeptał coś niewyraźnie, przyglądając się przerażonymi oczami matce. Zdawał się jej nie poznawać.
— Dziecko, czy mnie nie poznajesz?
— Pić! — wyszeptał tylko.
Kobieta sięgnęła po podróżną torbę i wyjąwszy z niej manierkę, poczęła delikatnie poić chorego. Pił łapczywie, bez chwili wytchnienia, wpatrując się nieustannie swymi niebieskimi oczyma w twairz matki. Opróżniwszy manierkę znów opadł na posłanie.
Całej tej scenie przyglądał się w milczeniu strażnik o bezmyślnej twarzy, nie wyrażającej żadnych ludzkich uczuć. Kobieta podniosła się z klęczek i zwróciła doń:
— Proszę mi pomóc podnieść mego syna. Zabieram go do domu, mam pozwolenie od komendanta. Powóz czeka na dworze.
Powiedziała to głosem stanowczym i twardym, mierząc go nienawistnym spojrzeniem.
— A papier podpisany? — zapytał strażnik niepewnie, nie spodziewając się ani ostrego tonu kobiety, ani takiego obrotu sprawy.
7