przed gmachem świadczą, że w pałacu odbywa się jakaś uroczystość.
Ale ulice toną w ciemnościach. Od czasu do czasu ktoś skulony z zimna przebiega pod domami i ginie w mroku, od czasu do czasu przejeżdża jakaś kareta, rozbryzgując szeroko strugi wody. Nad Wilnem przykrytym deszczowymi, ciężkimi chmurami zapada noc.
Ulicą Dominikańską, stosunkowo najjaśniej oświetloną, spieszył przystojny młodzieniec, lat około dwudziestu, w wojskowym mundurze studenta petersburskiego Instytutu Leśnictwa. Spoza wysoko sterczącego kołnierza płaszcza dostrzec można było duże, czarne oczy. Strużki lodowato zimnej wody ściekały z czapki na twarz i za kołnierz. Drogę znał niemal na pamięć, toteż szedł, nie zwracając na nic uwagi, głęboko zamyślony. Ocknął się dopiero, gdy mijał Instytut Szlachecki. Spojrzał uważniej na ponury w tej chwili gmach i zwolnił kroku. Przez chwilę poczuł pragnienie przeniknięcia przez te mury i znalezienia się wewnątrz, ale zaraz przyspieszył kroku, wkrótce znalazł się na ulicy Świętojańskiej, potem skręcił w Zamkową. Po kilku minutach mijał już plac Ratuszowy i tu znów zwolnił. Ilekroć mijał ten plac — tak było od dzieciństwa — zawsze przychodził mu na myśl moment egzekucji hetmana Kossakowskiego, zdrajcy z czasów Insurekcji kościuszkowskiej, powieszonego na szubienicy przed ratuszem. Opowiadanie matki
0 tym zdarzeniu sprzed wielu lat utkwiło mu W pamięci i powracało uparcie właśnie zwykle tu, na tym placu.
Chłopak przyspieszył kroku, aż wreszcie w którejś z mniejszych uliczek począł biec. Płaszcz nienależycie chronił przed deszczem i wiatrem. Wreszcie znalazł się u celu tego nieprzyjemnego spaceru. Stanął przed murowanym budynkiem
1 spojrzał w okna na piętrze. Były oświetlone. Chłopiec uśmiechnął się radośnie i wszedł do domu.
— Och, Walerek! Przyjechałeś jednak. I chciało ci się w taką pogodę? — wykrzyknął jeden z mężczyzn na widolc wchodzącego młodzieńca. — Zdejmij zaraz płaszcz. Jeszcze się przeziębisz.
Po chwili chłopak stał pośrodku niewielkiego pokoju, wcale nie zmieszany widokiem obcych ludzi, siedzących przy stole.
— Panowie, pragnę wam przedstawić mojego bratanka — zwrócił się gospodarz do swoich gości. — To Walery Wróblewski, student Instytutu Leśnictwa w Petersburgu, wychowanek tutejszego Instytutu Szlacheckiego.
Walery witał się kolejno z nie znanymi mu ludźmi, którzy wymieniali swoje nazwiska, ale on nie zapamiętał żadnego. Nie był zachwycony tym, że zastał u stryja Eustachego tyle gości, którym najwyraźniej przerwał jakąś ożywioną dyskusję. Stryj przebywał w Wilnie od niedawna, Walery do stolicy Litwy przyjeżdżał bar-
7