go węgierskiego. Była tam mowa o tym, że komitet węgierski utworzy legion złożony przynajmniej z dwóch tysięcy piechoty i tysiąca jazdy, aby wkroczyć do Polski około 1 października. Koszt uzbrojenia i utrzymania legionu miały ponosić w połowie strona polska i węgierska. Jeden z dalszych punktów zapewniał, że w razie wybuchu powstania na Węgrzech wolno będzie legionowi zagranicznemu pospieszyć na obronę ojczyzny po trzydziestodniowym wypowiedzeniu. Na temat dalszych losów tej umowy ipanuje głucha cisza.
Brak zapału ze strony polskiej oraz brak sił ze strony węgierskiej stały się przyczyną nie-doprowadzenia do skutku zorganizowania legionu. Kilkudziesięciu Węgrów ochotników biło się w powstaniu, w tym również oficerowie. Nie doszło jednak do oficjalnego zaangażowania w walce wojskowej jednostki węgierskiej.
Z chwilą wybuchu powstania styczniowego Karol Kalita znajdował się w Budapeszcie, pełniąc służbę wojskową w pułku austriackim. Atmosfera była napięta. Czytano polskie dzienniki, chwytano w lot każdą wiadomość pochodzącą z pola walki. W mieszkaniu Kality zbierali się oficerowie, Polacy w służbie austriackiej, i rozważali gorączkowo udział w ruchu zbrojnym.
Karol rwał się do walki.
— Wreszcie będę mógł jalko Polak bronić praw swej ojczyzny — mówił do swych towarzyszy. — Musimy decydować jak najszybciej. Przecież kraj nas potrzebuje. Nie możemy tu siedzieć z założonymi rękami i czekać! Tam się leje krew, krew polska. Wiecie, co to znaczy! A mamy przecież kwalifikacje wojskowe; to jest równie ważne dla prowadzenia walki. Możemy przysłużyć się sprawie narodowej. Nigdy bym sobie nie przebaczył, gdybym nie pojechał do kraju.
Po kilku dniach Kalita i inni oficerowie złożyli swe dymisje — wszyscy oficerowie Polacy 9 pułku, a także kilku Węgrów. Kalita wysłał do Krakowa depeszę zawiadamiającą o tym brata. Przygotowywał się do wyjazdu bardzo skrupulatnie, gromadząc skrzynki z amunicją i bronią. Wiedział, że na pewno się przydadzą.
Rozpoczynała się dla niego nowa epoka życia.