kierunku skraju lasu i rozłożyli się w rowach przy żwirówce. Druga część oddziału stanęła w obozie w pełnym pogotowiu na wypadek czegoś niespodziewanego. Minęło kilka godzin, z dala dochodził turkot wozów i tętent koni. Zasadzka była doskonała, ale nagle jeden z powstańców wskutek nieostrożności wypalił z broni. Pikieta kozacka zawróciła, dając Rosjanom sygnał do odwrotu.
Nad ranem oddział powrócił z nieudanej wyprawy. Jednak dowództwo i powstańcy nie tracili nadziei ani fantazji. Dano rozkaz wymarszu, pogaszono ogniska, złożono kotły i przybory kuchenne. Oddziały sformowały szyki, pochód ruszył. Na czele maszerowała pikieta konna, za nią w odstępie kilkudziesięciu kroków oddział konnicy, potem strzelcy i kosynierzy, w środku tabor, a za nim, tak samo jak z przodu, kosynierzy, strzelcy, konnica i straż tylna; po obu bokach wzdłuż całej kolumny postępowali konno strzelcy.
Callier był w swoim żywiole, znalazł to, czego do tej pory szukał — umiłowaną żołnierkę, lecz tym razem była to walka o wolność Ojczyzny. Mógł teraz wykorzystać swoje doświadczenia z wojny krymskiej, z walk w Algierii i we Włoszech. Jego pasja walki udzielała się powstańcom; nie było dla niego rzeczy niemożli- . wych do przeprowadzenia. Czuł w sobie zapał do walki i wierzył w zwycięstwo. Trudy i niewygody partyzanckiego życia nie przeszkadzały mu. Szczególną opieką otaczał oddziały kosynierów, przewidując, że od nich zależy zwycięstwo. Do nich należała ziemia, na której pracowali w pocie czoła, im należało się to, o co walczyli przez całe wieki — czarne grudy ziemi, zroszone ich potem i krwią.