Dlaczego tylko tylu? Pr.zecież ustaliłem, że mój oddział będzie liczył trzysta sześćdziesiąt głów! Dlaczego Kraków ogranicza liczbę ochotników? Przecież broni i amunicji starczy prawie dla tysiąca ludzi! — żalił się Kalita do Mieczysława Szameta, który dołączył ze swoim oddziałem.
— Wiedz, Karolu, że mój oddział liczy zaledwie stu dwudziestu ludzi. Nic nie poradzimy. Nic, jeno wykonywać rozkazy góry. Cóż sam zdziałasz? Teraz wymarsz, a po przejściu kordonu sami zwerbujemy sobie ochotników. Spójrz, jeszcze nadciąga kapitan Bornomissa ze swoimi czterdziestoma Węgrami.
Major Kalita kiwał głową:
— No tak, ale to wygląda na zdradę! Zamiast ośmiuset ochotników staje do wymarszu zaledwie dwustu sześćdziesięciu. Tyle strat przyniosło utrzymywanie tysięcy ludzi na żołdzie w Krakowie i co 'z tego? Komitet krakowski w 'Obecnym stanie nie udzieli po ważniejszej pomocy ani w broni, ani w amunicji, ani w ludziach. Mam na to dowody — mówił wskazując na żołnierzy rozdzielających między sobą przygotowaną broń. — Arystokracja krakowska uważa powstanie za czyste szaleństwo i nieszczęście. Jest trochę ludzi dobrej woli, robią co mogą, ale niewiele mogą zdziałać. Młodzieży zapalnej mnóstwo, żołnierzy czekających na rozkaz — kilka tysięcy, tylko ze cała góra została w Galicji opanowana przez stronnictwo ugody — unosił się Kalita.
Tymczasem oczekiwano przybycia głównodowodzącego pułkownika Tetery. Wprowadzono na dziedziniec konie dla oficerów. Chude i nędzne szkapiny nie mogły nawet utrzymać ciężarów pak amunicji. Wybrano więc najlepsze — słabe pozostawiono. Dopiero około godziny drugiej po północy przyjechał Tetera na pięknym wierzchowcu w otoczeniu sztabu. Prezentował się barwnie, acz nieco dziwnie: na kurtce francuskiej świeciły cztery ordery rosyjskie, na rękawach francuskie złote galony aż po łokcie, takież kepi obszyte złotą taśmą. Niestosowny jego ubiór wywołał wśród oficerów i żołnierzy komentarze niezbyt przychylne.
Upłynęło wiele godzin na rozmowach, których celowość była problematyczna, a czas uciekał. Godzina wymarszu przesuwała się coraz dalej.
Wreszcie o godzinie czwartej dano rozkaz wymarszu. Przodem szedł Bornomisisa ze swoim oddziałem, za nim zaś batalion Kality, następnie Szameta. Szli przez wieś, otoczeni przez wieśniaków, którzy zgotowali im spontaniczne pożegnanie. Kobiety ze łzami w oczach ofiarowywały powstańcom żywność na drogę i małe kukiełki na szczęście. Major Kalita szczerze wzruszony gorącym sercem ludności opuszczał wieś pełen wdzięczności dla prostego ludu.
57