grantów, obiecując utworzenie państwa polskiego bez Śląska i Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Bismarck zwrócił się z tą propozycją także do Wróblewskiego. Generał jednak trzeźwo oceniał sytuację i zdawał sobie sprawę, że konflikt rosyjsko-pruski przyniesie niewielkie korzyści Polsce, toteż odmówił jakiejkolwiek współpracy z Prusami.
Po ogłoszeniu amnestii Wróblewski kilkakrotnie odwiedzał Francję, aż wreszcie przeniósł się na stałe do Nicei. Zamieszkał tu w hotelu ,fL’Univers”. Pieniądze, które otrzymał za majątek rodzinny, szybko się rozeszły jeszcze w Genewie, tym bardziej że generał wydawał je lekką ręką. W rezultacie w Nicei znów zapanowała bieda, Wróblewski musiał zarabiać na jakie takie życie pracą w kuźni. Odnowiły mu się dawne rany, z coraz większym trudem mógł podołać pracy. Dawni przyjaciele pomagali mu nieco. Z powodu trudności materialnych przenosił się do coraz nędzniejszych mieszkań, aż w końcu będąc w skrajnej biedzie zamieszkał przy ulicy de la Croix na czwartym piętrze.
Cały 10-letni okres pobytu w Nicei był dla Wróblewskiego przykrą wegetacją, walką o nędzne wyżywienie i utrzymanie. Oderwał się od życia politycznego. Dopiero interwencja Engelsa u dawnych przyjaciół generała, Vaillanta i Ro-cheforta, wpłynęła na zmianę jego sytuacji, W 1895 roku Henryk Rochefort, były uczestnik Komuny Paryskiej, któremu niejednokrotnie
Wróblewski pomagał w ciężkich chwilach na wygnaniu, znalazł generałowi pracę kontrolera kolportażu popularnego we Francji pisma L’ In-transigeant”. Tak więc Wróblewski znów znalazł się w Paryżu. Zamieszkał na rue de Seine w skromnym hoteliku. Stała praca pozwalała mu jako tako żyć. Miesięcznie otrzymywał 150 franków. Codziennie chodził po mieście i kontrolował pracę sprzedawców „LTntransigeant”.
Odżywały w nim teraz wspomnienia na widok miejsc swej chwały i klęski. Tu stały jego barykady, po tym trotuarze płynęła krew poległych, a w tym murze tkwią jeszcze kule... Dziś spokojnie depcze te miejsca, a na Buttes-aux-Cailles trawa wydaje się szczególnie zielona. Jakieś dzieci przyglądają się nieufnie obcemu człowiekowi spoglądającemu w zadumie na plac dTtalie. Ten 60-letni człowiek ubrany jest skromnie, lecz schludnie, ręce chowa w kieszenie płaszcza. Odchodzi powoli, jakby dźwigał brzemię swej przeszłości. Maluchy na placu „ dTtalie nie dowiedzą się, co ten człowiek robił tu 24 lata temu,
W hoteliku na rue de Seine na trzecim piętrze w maleńkim pokoiku ubogo. Lokator nie zawsze jada kolacje, nie zawsze starcza mu na to pieniędzy. Całymi dniami obchodzi Paryż— taka już jego praca — w cienkim ubraniu bez względu na porę roku. Często się teraz przeziębia, ciągle jest zmęczony, starzeje się z dnia na dzień, ale znów jest aktywny politycznie.
135