do ciebie nienawiść, zrzucił całą swą winą na ciebie i twych oficerów. Dałem ci zresztą dowód o zmianie mego sądu o terbie, oddając ci w następnym rozkazie zastępstwo mej władzy we wszystkich trzech województwach. Dzisiaj zaprosiłem teraźniejszych twych opiekunów, aby przy nich dać tobie zupełne zadośćuczynienie za niesłusznie wyrządzoną ci krzywdą”.
Słowa te były dla Kality rozwiązaniem ostatecznym honorowej sprawy, która tkwiła bolesną zadrą w jego sercu.
Generał Bosak zwierzył sią ze swych planów wyjazdu do Paryża, Kalicie zaś sugerował Bukareszt, gdzie wyłoniła się potrzeba zorganizowania przebywających tam powstańców w razie ewentualnej wojny turecko-rosyjskiej.
I znów trzeba było opuścić dom Radwanów, jjdyż patrole carskie węszyły za często w okolicach ekonomówki. Tym razem Rębajło zatrzymał się u Sikorskich w Pustkowie koło Dębicy, ludzi oddanych całym sercem powstaniu. Tutaj, w dalszym ciągu chory, otrzymał rozkaz Krakowskiego Komitetu Centralnego, aby zgłosił sią do Krakowa w celu objęcia dowództwa nad nowo sformowanym oddziałem powstańczym. Niestety, stan zdrowia nie pozwolił mu na przyjęcie tej funkcji. Zresztą Kalita nie chciał po raz drugi przeżywać atmosfery krakowskiej.
W tym czasie właśnie zetknął się ze swym bratem Janem, także uczestnikiem powstania.
Opowieść kawalerzysty miała jednoznaczną treść i potwierdzała niekorzystne wyobrażenia Karola o krakowskich działaczach.
— Nie wyobrażasz sobie, Karolu — mówił Jan — oo działo się w powiatach, gdy generał Zygmunt Jordan przybył w Tarnobrzeskie. Organizacja cywilna rozesłała gońców w obydwa powiaty, aby ochotnicy w oznaczonym dniu zjawili się na punkcie zbornym. Przybyłem tedy i ja, na własnym koniu. Zastałem już tam kilkuset z piechoty uzbrojonych W sztućce belgijskie. Rozgardiasz panował niesłychany. Nie było dowódcy, nikt nie wiedział, do kogo ma się zgłosić, każdy na własną rękę wydawał rozkazy. Nie wiedziałem, co imam robić, ale widząc kilku konnych dołączyłem do nich. Generała Jordana nie widziałem, ponoć urzędował w pobliskim dworze. Dano wreszcie rozkaz wymarszu ku Wiśle. Przeprawialiśmy się przez rzekę łódkami i promem. Gdy nasze oddziały oddaliły się od Wisły o parę wiorst, między Sandomierzem a Klimontowem, napotkaliśmy oddziały carskie. Wywiązała się walka. I co tu dużo mówić. Był to pogrom naszych oddziałów. Wiesz, Karolu — ciągnął dalej swą opowieść — trudno mi mówić o tym. Jestem przekonany, że to była wina naszych oficerów i ich niefrasobliwości. Nie może to im ujść bezkarnie. Przecież wielu z naszych ochotników miało pierwszy raz karabin w ręce. Sam widziałem, że niektórzy
135