150 WACŁAW BKRKNT
„Brawo, Borowski!... Bis!..."
I wre. huczy, przelewa się ten zgiełk. A potem sykania: „Cii!. — Dosyć. Borowski! Niech błazny teraz idą!” — I wpada ta trójka w spiczastych czapkach, o kredowych pyskach i wielkich karminowych wargach: wrzeszczy, skamle, szczeka i przeskakiye przez niego ze śmiechem: „Hopp!”... Oklaski, brawa i śmiech błaznów:
„HeheheL.”
Ocknął się i dźwignął ciężko z ziemi. Pusto było na trotu-arach. Podwójny szereg żółtych latarni zamykał się klinem, hen, w dalekiej perspektywie. Ponure, senne mury wyrzucały na cichą ulicę nie samotne echa jego kroków, lecz za każdym stąpnięciem głuche, stłumione łkanie.
— Płacz, Zocha — płacz!...
Ponad miastem, na chmurach, drgała krwawa, żywa, tętniąca łuna jakiegoś pożaru, zasnuwały ją czarne kłębiska buchającego dymu. A jednak cisza i pustkowie naokół — wielka cisza panowała o tej porze na mieście.
...A tńm — znowuż scena! razem gdzieś w ciemnych wyżynach, pod gwiazdami, hen! Ten oślepiający żar kinkietów, ta płonąca blaskiem plama na tle czarnej, gęstej, przepaścistej głębi nocy! I oni wszyscy zwlekają się tam po kolei — żywi, jaśni, promienni — pławią się w blaskach!... Oto wloką się bez celu, oni — młodzi! — smutni, błędni, z krwawymi przepaskami na oczach, z wyrazem niemocy na bladych twarzach; bezsilne ręce przed się wyciągają. „I tyżeś nas opuścił, Borowski! — ty, piersi naszych jęku, niemocy naszej głosie!..."
Przeszli — minęli... Tam w głębi kłębią się ciemne dymy i krwawią łuny pożogi; długim grzmotem tłumnych rozgwa-rów przebiegają ciężkie szeregi, słychać nieustanny suchy trzask1, huk straszny i trąbki ciche, natarczywe granie. Marsz! marsz!... I oto „leci z szablą pan mój stary — złoty
jak kudłaty lew"2... Zasnuły go dymy, pochłonęła kurzawa Z dymu wyłania się starzec, krwawego trupa na lewym ramieniu dźwiga, prawą ręką lirę do piersi tłoczy .Gdzie watki jego echo? gdzie czynów jego śpiżowy dzwon?...” 1 minął starzec, jak mija przeszłości krótkie wspomnienie... — Lecz oto wpada drugi, rozwichrzonym włosem twarz przysłania, stryczek tylko na szyi widać. Poznał go Borowski i jękiem powitał. .Synu, gdzie życia mego ślad, gdzie głos i skarga tych, co umarłych wskrzeszają, z żywymi cierpią, a przez sennych tratowani — giną? Gdzie są tłumu dzisiejsze ofiary? gdzie mojej, gdzie twojej, gdzie naszej doli skarga i bunt? - Synu1 synu! — synu mój!”
I zdawało się Borowskiemu, że to jaśnienie w górze błogosławieństwo promienne na potępioną głowę mu zsyła, tęsknota poczuciem mocy piersi mu rozszerza i ptakiem rwie się w górę —- tam do nich! Prostują się zdrętwiałe skrzydła, szeroko zagarnęły sięgi — oto z ziemi się podrywa, w powietrzu bokiem się kołysze i orłem do nich leci.
„Właduś, Właduś! Władek mój!”
— Słyszę cię, Zochna, słyszeć będę póki życia...
...bo w sercu mym, choć je ukoję, brzmieć będą drogie łkania twoje, jak bęben, gay gra do ataku!3...
Ponad miastem gorzała łuna pożaru.
Kroki wywiodły go na ślepo przed oświetlone wejście hotelu. Turkuł oczekiwał już w westybulu. W wąskim gumo
$uchy trzask — w pierwodruku („Chimera” 1901, z. 7—8, e. 212) fragment ten brzmiał: „suchy trzask mieczów o krzyżackie pawęże”.
Słowa Semenki z IV aktu Snu srebrnego Salonie i Słowackie
fo; w r. 1900 wystawiono w Krakowie po raz pierwszy tę sztukę od. na ten temat Wstęp, rozdz. III, podr. Aluzje literackie
Fragment wiersza Baudelaire’a pt. Hea u ton t imorou m cno s (dosł. Samodręczyciel) w tłumaczeniu Adama M-skiego. Tytuł wier sza nawiązuje do komedii Terencjusza, w której pojawia rnz
pierwszy formuła: „Jestem człowiekiem i nic, co ludzkie. Im
obce".