dzieży przez szkolę, rusyfikacja sądów, niemożliwość zorganizowania oświaty dla ludu, który „do szkoły rosyjskiej czuje odrazę, [a] polskiej nie ma”, i nade wszystko „gilotyna duchowa” cenzury — oto stan ogólny Królestwa Polskiego w roku 1889. Choć i przed 15-20 laty prawa nasze były zaledwie „okruchami warunków życia w cywilizacji”, to przecie postanowiliśmy uciec się pod ich opiekę, by robić to wszystko, co w granicach postępowania legalnego zrobić można. „Niestety, wkrótce rozczarowaliśmy się z tego złudzenia, że Rosja jest | państwem prawnem, że w niej można żyć i działać prawnie”65.
Tak się kończył ten kolejny dramat trzeźwych entuzjastów, obwinianych o to, że chcieli wszystko zanegować i zburzyć, i o to, że się bali zanegować i zburzyć cokolwiek; o to, że chcieli zbyt mało i że nawet tego co chcieli — nie mogli. A jeszcze o kosmopolityzm i o „gaszenie ducha”.
6. MNOŻENIE I DZIELENIE
Liberalny program pracy organicznej i socjalizm polski miały wspólny punkt wyjścia: naoczne stwierdzenie bezmiaru nędzy chłopskiej, fornalskiej, robotniczej. Z widoku tej nędzy, z niezgody na nią, z odruchu współczucia dla głodnych i poniżonych rodził się imperatyw moralny, jednaki w punkcie wyjścia dla Prusa i dla Waryńskiego. Ale na tym kończyła się ich wspólność.
Dla organiczników była to odwieczna polska nędza, dawniej zamknięta w chacie, wyganiana na pańskie, za to na przednówku albo po padnięciu ostatniej krowy łagodzona dworską zapomogą; teraz, zdana tylko na siebie, rozpełzała się za Chlebem po kraju i po świećcie, wślizgnęła się do miast, pokazała, swe łachmany literatom. Nie nakarmiło jej uwłaszczenie, bo ziemi od niego przybyło niewiele, a zboża i rubli nic wcale. Ziemia nie rodziła więcej niż mogła przy tej •samej co i dawniej uprawie. Co przedtem brał pan, teraz brał rząd, ksiądz brał po staremu, a lichwiarz więcej. Gęb do nakarmienia, całkiem zgodnie z Malthusem, przybywało szybciej niż kartofli, dzied trzeba było nadzielić lub spłacić, gospodarstwa drobić, szukać zarobku i komentować się takim, jaki się trafił. Co miał z tym wspólnego kapitalizm]
,(&. $«MIpdUxnkii Stan ogilny KrólemM MiMfo], 11, 16, 37.
108 1
Kapitalizm miał z tym tyle wspólnego, że dawał tej nędzy jakąś szansę: lichą bo lichą, nieraz ułudną, zawsze opłaconą kosztem wieloletniej poniewierki i samotności, ale przecież lepszą od tej beznadziei, co czekała w domu. Bo gdyby jej nie dawał, to by ludzie nie szli z rodzinnej wsi do fabryki, na budowę, do kolei, na saksy, do Ameryki, w obcy, niegościnny świat. A znów gdyby nie szli, to tym samym garnkiem żuru i kapusty trzeba by było obdzielić jeszcze więcej gęb.
Tak się to przynajmniej wydawało naiwnym organicznikom, którzy — jak im wyjaśnił i Stanisław Krusiński, i Ludwik Krzywicki — byli nieukami w teorii, ponieważ ciągle wierzyli, za Supińskim i Spencerem, że społeczeństwo jest organizmem1. Lewicowi studenci mieli rację: społeczeństwo polskie lat osiemdziesiątych nie bardzo przypominało organizm, a już na pewno nie przypominało zdrowego organizmu. Tylko że te inne rzeczy, w które też wierzyli organicznicy, zupełnie nie zależały od tego, czy — jak Prus — upodobali oni sobie model „organizmu”, czy — jak Świętochowski — całkiem nieźle się bez niego obywali. A wierzyli oni mianowicie, że gdyby nawet wszystkich Dietrichów i Scheiblerów, których serdecznie nie lubili, puścić z torbami, to od tego jeszcze nikomu chleba ani przyodziewku nie przybędzie, a może i ubędzie. Do obstawania przy takiej hipotezie nie trzeba było koniecznie zakładać bezkonfliktowej harmonii interesów klasowych. Wystarczyło uznać, że masowej nędzy nie da się usunąć bez wzrostu gospodarczego, wzrost zaś jest niemożliwy bez kapitałów. Takie rzeczywiście było przekonanie wszystkich inteligenckich organic^ników.
Adolf Suligowski już w roku 1872 przyznawał, że zniesienie poddaństwa i pańszczyzny nie usunęło nędzy. Ale twierdzenie, że nędzę rodzi przemysł, było dlań tożsame z malowaniem.sielankowego obrazu przeszłości i w ogóle ze stawianiem sprawy na głowie. Przy obecnym wzroście ludności — twierdził — nie ma innego wyjścia jak organizowanie gospodarstwa nakładowego tak w przemyśle, jak w rolnictwie i techniczne uzbrojenie pracy, która sama, bez wsparcia kapitału, niczego nie dokona. Naukę, bez której niemożliwy jest postęp gospodarstwa racjonalnego, uważał Suligowski za jedną z form
309
Zob. S. Krusiński* Pisma scbrant, Warszawa 1958, l. 50, 172-178, 202 I in.i L. Krzywicki, Jtiscst o pro~ gram, w zbiorze: Początki marksistowskie! myili ekonomicznej to Polsce. UTybbr publicystyki < lat 1880- IMS, opr. M. Falkowski i T. Kowalik, Warszawa 1957, s. 113-123.