162 Z. KRASIŃSKI: IRYUlun
Stanąłeś w Kampanii Rzymskiej — przed twoim wzrokiem ona nie ma czym zakryć hańby swojej — gwiazdy migają jak tysiąc złotych wspomnień i urągań. Czarne wodociągi, idąc ku miastu, nie znachodząc miasta, stanęły — opadłe z nich głazy leżą pogrzebnymi stosy — tam powój się rozwlekł, przysypan kurzawą — tam radzą ptaki nocne i jęczą.
Pojrzał syn wieków i uradował się w sprawiedliwości zemsty swojej. Każda ruina była mu nadgrodą: i niziny, wdowy amfiteatrów, i wzgórza, świątyń sieroty — z lekkich stóp swoich otrząsał proch i perzynę tam, gdzie cyrk Karakalli, tam, gdzie mauzoleum Cecylii, żony Krassusa.
I ulicą grobów1 starodawnych wiódł go straszny przewodnik do bram Rzymu. One same się roztworzą. Nie słychać zgrzytnienia zawiasów. Weszli. Straże nagle usnęły, oparte na broniach. Oni przeszli jak cienie!
I wśród długich murów, i wśród samotnych kaplic ciasna im droga się wije.
O nocy jedyna, ostatnia! o nocy miłości mojej, coś słonecznego w twoich blaskach jaśnieje — nad każdą ruiną zasłonę cieniów rozdzierasz — i truchlejącą, nagą wydajesz wrogowi. Twój księżyc nędzne domy i nędznych, rzadkich mieszkańców wytyka szyderstwa promieniem!
W krużganku bazyliki stoi dwóch starców w purpurowych płaszczach. Żegnają ich zakonnicy imieniem książąt Kościoła i ojców — na ich twarzach wyryte ubóstwo myśli. Wsiedli do powozu — czarne, schorzałe konie ich ciągną — i z tyłu sługa z latarnią, jaką trzyma wdowa nad dzieckiem konającym z głodu, i na ramach u okien, i na listwach u dołu ostatek pozłoty! Minęły z wolna jęczące koła, siwe głowy wychylone zniknęły. „To następcy cezarów, to rydwan Kapitolińskiej Fortuny” — rzekł przewodnik, a syn Grecji pojrżał i klasnął w dłonie.
A teraz stromą pochyłością, sadzonymi schody wstąpili na puste dziedzińce. Pośrodku posąg Aureliusza na koniu, z wyciągniętą dłonią w próżniach powietrza. Cezar bez poddanych. Tryumfator bez pieśni — a z tyłu czarne tło murów Kapitolu!
Obok Skały Tarpejskiej ułamkiem miecza wracający na ziemię po latach tylu zostawił znak swój na czole najlepszego z cezarów — i dźwięk greckiego żelaza o śpiż rzymską rozległ się jak dzwonu uderzenie pogrzebne, ostatnie, i znad szczytów zamku odparł żałośny krzyk sowy, i z odległych ulic odparło skowyczenie psa błądzącego po innych ruinach!
A przez Via Sacra, przez drogę zwycięstw, stopniami ze żwiru i błota zeszli ku Forum. Łuk Septyma Sewera aż po piersi i świątyń ostatnie kolumny aż po szyję zakopane w ziemię, wystają jak głowy potępieńców. Inne nie tak zagrzęzły, stoją wysoko, samotnie, wysmukłością szkieletów.
Ich kapitele, kwiaty, ich liścia akantu, co tak biało, tak nieznośnie tobie świeciły przed wiekami, dziś jak zbrudzone włosy na czole włóczęgi, dziś na pół pęknięte marmury ich kibici idą w proch jak fontanna w krople. I nie mogłeś nic poznać, nic nazwać w godzinie tryumfu twego!
Tam, pod resztą portyku, dwóch nędzarzy śpi pod łachmanami płaszcza jednego — w księżycowej bladości ich
ulica grobów — Via Appia (zob. przyp. 42 do Części trzeciej).