poczciwego oraz pochwał wsi spokojnej i wesołej. Odkąd zaś Stanisławowska Warszawa — nie ta mieszczańska, lecz pałacowa i salonowa :— zaczęła nabierać kosmopolitycznego poloru, stała się antytezą owej wiejskiej prostoty. Nie tylko w oczach powiatowych mości? panów, ale także pod piórem komediopisarzy i moralistów wszelkiego autoramentu — od bawiącego się piórem magnata, jak Adam Kazimierz Czartoryski, po zarabiającego piórem literata, jak Zabłocki albo Węgierski. Każdy z nich, na ile go stać było, korzystał z wykwintu umysłowego i towarzyskich uciech stolicy, ale w twórczości odwdzięczał się jej satyrą i kazaniami, składając dań ziemiańskim cnotom.
„Monitorowe” rozprawki (niejedna z nich wyszła spod pióra samego Krasickiego) pisane na pochwałę miasta, od którego szlachta nie stroniąc wypolerowałaby swe obyczaje, nabrała dobrego gustu i politycznej nauki, skończyły się rychło nie wywarłszy widocznego wpływu na doktrynę moralną szlachty. Ta im bardziej do stolicy ciągnęła, dla edukacji czy dla zabawy, na sejm czy za interesem, tym bardziej miała sobie za powinność towarzystwem stołecznym, w które • tak przypadkowo się zaplątała, gardzić, a do wiejskiego ustronia wzdychać. I w końcu całe Oświecenie rymem i prozą wpisało się w tę tradycje ukanonizowało ją. Pogarda dla miasta, zwłaszcza stołeczne-go, była zresztą wówczas zjawiskiem dość pospolitym w literaturach europejskich, ale nigdzie bodaj nie stała się tak niemal obowiązkowa jak w Rzeczypospolitej. Jerzy Michalski zebrał całą antologię exemplów tego stereotypu Warszawy, w której panuje intryga, kabała polityczna, chciwość, bezwstyd, rozpusta, fałsz, obłuda, bezbożność, próżność, zbytek i cudzoziemszczyzna, słowem wszystko co wynaturzone. Życie wiejskie jest — przeciwnie — zgodne z naturą, bo proste, szczere, swobodne, przystojne, skromne, tu jeszcze uchowała się wierność i czułość serca. „Antymiejskie wypowiedzi Rousseau, które ułatwiły tę ewolucję, padały na grunt podatny schlebiając zadawnionym mniemaniom”16. Michalski zastrzega przy tym raz po raz, że niełatwo orzec, gdzie w tych Wszystkich utworach kończy się oryginalność, a zaczyna naśladownictwo, albo inaczej: gdzie przebiega granica między autentycznym przekonaniem a literacką, gatunkową konwencją moralitetu i sielanki. Ale czyniąc takie uwagi, czy nie wpada się
1 J. Michalski. 1 Wamauta" etyli o anty stołecznych nastrojach to etosach Stanisława Augusta, w: Studia 152 Warszawskie, t. XII, Vt^rszawa 1972, s. 9-78 (cyt. ». 77).
samemu w pułapkę russoizmu? Zakłada się tu bowiem, że ta granica istnieje, że można zatem odróżnić to co naturalne od tego co sztuczne, prawdziwą potrzebę serca ludzkiego lub rozum naturalny od pojęć i uczuć spętanych konwencją kultury*
Dyktatowi konwencji ulegli także polityczni radykałowie tej epoki: wśród nich Jakub Jasiński i Franciszek Salezy Jezierski. Łatwo tu o zdumienie paradoksem: oto bojowy rzecznik emancypacji miast przyłącza się swym pisaniem do antymiejskiego kaznodziejstwa. Ale sprzeczność to pozorna, bo cały ten klamor nie godził przecież w miasto mieszczańskie, rzemieślnicze i kupieckie, lecz w Warszawę pańską, libertyńską i fircykowatą, z jej „facyjendami”, na których szlachta przepuszczała swoje intraty. Podobnie niezliczone utyskiwania i satyry na zuchwałą „filozofię’* nie godziły w prawdziwą uczoność ani w reformę edukacji (nie mówimy tu oczywiście o sarmackich zelantach), lecz w salonowych mądrali popisujących się swoim wolte-rianizmem. W moralistyce oświeconych „miasto” w ogóle jest siedliskiem próżniactwa, a wieś — pracy z błogosławieństwem Bożym. Jak w ulubionym przez szlachtę republikańskim micie Cyncynnata, ziemianin, właściciel wioski, jeśli tylko sam w niej żył i gospodarstwa doglądał, włączony został symbolicznie w cykl dni pracowitego oracza:
,Jedna wioska do śmierci, jeden dom wygodny,
Gdzie bym jadł nie z wymysłem, ale wstał niegłodny,
Gdzicbym się nic usuwał nikomu do zgonu,
Swym pługiem zoranego pilnował zagonu;
Spokojny będąc na tym, co stan mierny niesie,
Stałbym sobie na dole, niech kto inny pnie się.
t-1
Dziś zabierz mi kto książki, ten sprzęt nieszczęśliwy,
Do których mnie przywiązał nałóg uporczywy,
I, co mi lepiej będzie w ubóstwie usłużne,
Zamieniaj na motyki i żelaza płużne”17.
Te strofy Karpińskiego, z Powrotu z Warszawy na wieś — na wieś, dodajmy, w austriackiej już Galicji, w roku 1784 — streszczają w sobie, szczerze czy nieszczerze, całą ewangelię szlacheckiego don?u. za światem. I jakiekolwiek motywy rzymskie, paryskie, sarmacki* czy puławskie pracowały na tę elegię, teraz już nic łatwo będzie je rozdzielić.
7 P. Karpiński, Powrót * Wari rany na t.id, cyt. wg: Poesja pattkitgo Omitttma. Antologia, ópr. J. Kott, Warszawa 1954, s. 283.
153