łatwo jest odróżnić biegnące w czterech kierunkach i krzyżujące się ze sobą linie, wzdłuż których stoją rzędem drzewka.
Podobne obserwacje bez większych trudności da się przeprowadzić pośród parceli położonych na przeciwległym stoku, choć pędy drzew są tam już gęstsze: jest to miejsce, na którym wzrok spoczywa najdogodniej i obserwować je jest najłatwiej (jakikolwiek droga do nich jest długa), miejsce, na które spogląda się odruchowo, bezwiednie, przez jedno z dwóch otwartych okien sypialni.
Oparta plecami o drzwi w głębi, które dopiero co zamknęła, A... nieświadomie ogarnia spojrzeniem drewnianą balustradę o złuszczo-nej farbie — i bliżej, taki sam parapet okna i jeszcze bliżej — wyszorowane deski podłogi.
Robi parę kroków, podchodzi do dużej komody i otwiera górną szufladę. Grzebie w papierach leżących w prawej części szuflady, pochyla się i, by móc zajrzęć głębiej, wyciąga ją jeszcze trochę. Po ponownych poszukiwaniach prostuje się i stoi nieruchomo z łokciami przyciśniętymi do bioder, zgięte ramiona są niewidoczne od tyłu, zasłania je górna część ciała, lecz niewątpliwie trzyma w dłoniach kartkę papieru.
Odwraca się teraz do okna, by móc czytać dalej nie męcząc oczu. Jej profil, lekko pochylony, znieruchomiał. Kartka jest blado-niebieska, formatu zwykłego papieru listowego, wyraźne ślady wskazują, że była przedtem złożona na czworo.
Po czym, trzymając ciągle list w rękach, A... wsuwa z powrotem szufladę, zbliża się do stolika (ustawionego obok drugiego okna, pod ścianą dzielącą sypialnie od korytarza) i od razu siada, wyjmując z teczki zawierającej przybory do pisania bladoniebieską kartkę papieru, taką samą jak poprzednia, lecz nietkniętą. Zdejmuje zakrętkę wiecznego pióra, po czym rzuciwszy na prawo przelotne spojrzenie (które nie dotarło nawet do środka framugi okna, mieszczącego się nieco w głębi) pochyla głowę nad stolikiem, by zabrać się do pisania.
Czarne, lśniące pukle jej włosów leżą spokojnie, wzdłuż osi pleców, którą podkreśla nieco niżej wąskie metalowe zapięcie sukni.
Teraz cień filaru — filaru podpierającego południowo-zachodni narożnik dachu — pada na kamienne płyty, w poprzek środkowej części tarasu, przed fasadą domu, gdzie rozstawiono fotele na wieczór. Skraj cienia sięga już prawie wejściowych drzwi, pośrodku fasady. Na zachodniej, szczytowej ścianie słońce oświetla deski na wysokość mniej więcej półtora metra. Gdyby nie zapuszczono żaluzji, wlewałoby się szeroko do sypialni, której trzecie okno wychodzi na tę stronę.
Na drugim końcu zachodniego odcinka tarasu mieści się część kuchenna. Przez uchylone drzwi słychać glos A..., potem miękki
9