na głowę studentki w mieście, państwie, może na całym świecie. Część z nich zdemontowano. Pomieszczenia zaadaptowano na pokoje pracowników. Siedzimy więc sobie za biurkiem, obok ściany, z której wystawał jeszcze niedawno biały kielich urządzenia do oddawania żołnierskiego moczu.
Pisuary mamy teraz w toaletach damskich i męskich. Nie wiem, czemu widok tego naczynia wywołuje u mnie niekontrolowane zażenowanie. A tu teraz - palarnia. Studentki stoją i strząsają popiół tam, gdzie nie mogłyby zrobić nic innego. Symbolicznie więc - wyprowadzony z przestrzeni fallus zostawił swego reprezentanta, tak w dodatku trywialnego i trudnego do pominięcia.
Porzućmy ten pozornie lekki ton. Jak wiadomo, kobiecie potrzebna jest przyzwoita toaleta, z kubłem na śmieci i ciepłą wodą. Otóż tego nie ma. Tego u nas nie znajdziesz. Koszt remontu przekracza zasoby socjalne uczelni. Więc błąkamy się, kobiety, po wychodkach dla żołnierzy. Ten nieapetyczny temat podnieca moje najbardziej radykalne instynkty feministyczne. Studentka pierwszego roku spędza na uczelni do dziesięciu godzin dziennie. Gdzie ma zostawić na ten czas swoją kobiecą fizjologię? Bierze ją ze sobą i pielęgnuje w warunkach przypominających dworcowe szalety na wschodnich obrzeżach Polski.
Problem toalet skłania mnie do krótkiej refleksji nad przestrzenią socjalną dla kobiet na uniwersytecie. Przejawiającą się bardzo konkretnie, na przykład organizacją opieki medycznej dla studentek-matek, co wydaje się w naszym, zarażonym anonimowością systemie szkolnictwa wykraczać poza obszar kompetencji nauczyciela akademickiego. Każdy z nas jednak spotyka corocznie kilka, kilkanaście przyszłych matek lub studentek wychowujących małe dzieci. Brak bazy socjalnej na przyzwoitym poziomie stawia nas często w sytuacji moralnego szantażu: przyjmujemy na konsultacjach dziewczyny, których dzieci płaczą za drzwiami, ulegamy łzom ciężarnych podczas egzaminów poprawkowych. Problem płci jest więc, w relacjach studenci-wykładowcy, problemem przychodni, żłobka, przedszkola, stołówki, stypendium. Nie jest może regułą, ale w gabinetach ginekologicznych dla młodzieży akademickiej przyjmują lekarze cieszący się umiarkowanym zaufaniem, co skłania do korzystania raczej z usług poradni prywatnych, czyli płatnych. Słowem, by nie rozciągać wątku socjalnego, uczelnie zapomniały, a właściwie nigdy nie brały pod uwagę, że ich integralną częścią jest femina, ze wstydliwymi problemami medyczno-flzjologiczno--emocjonalnymi. I, jeśli już o takich sprawach wspominam (mając w pamięci ową „wstydliwą” fizjologię, więc także macierzyństwo), kobieta-uczona podlega takiej samej weryfikacji jak jej koleżanka przyjmowana do pracy w biurze. Bywają zakłady, w których pracują prawie wyłącznie mężczyźni. Obserwuje się, z drugiej strony, zjawisko feminizacji asystentur, bowiem „który mężczyzna pozwoli sobie na pracę za te pieniądze” - że zacytuję obiegową opinię.
Wróćmy do budynków. Rozpościera się w nich władza. Na różnych szczeblach. Oto studenci, podzieleni na grupy ćwiczeniowe, z indeksami, obowiązkiem terminowego zaliczania, udziału w zajęciach. Często relacja student (ściślej studentka)-wykładowca miewa posmak zależności zabarwionej przemocą. Legendami asystenci trzymający „petentki” przed swymi biurkami na baczność, adiunkci, u których nie sposób zaliczyć pisemnego zadania za pierwszym razem, profesorowie pytający magistrantki ,jak się spało, jak mąż?”. Nie opowiadam plotek z własnej uczelni. To raczej pewna stereotypowa fabuła, rozpoznają w niej dzień powszedni studenci wielu polskich uczelni.
Wydział, kierunek, nawet rok nie stanowią wspólnoty komunikacyjnej. Mają formalnego opiekuna, także starostę; mogą zwracać się z problemami do jednego z dyrektorów lub dziekana. Poziomy układ władzy odpowiada organizacji przestrzennej: jak podzieleni jesteśmy, w trakcie nauczania, między sale wykładowe, tak dzielimy się na grupki, kierowane siatką zajęć, sprawiającą wrażenie arbitralnej i w pełni anonimowej. Indywidualny tok studiów lub zaliczeń zmniejsza dystans między studentem a wykładowcą, pogłębiając za to przepaść między studentem a jego rówieśnikami. Im liczniejsze roczniki, tym bardziej formalistyczne kontakty. Staję naprzeciw
233