śmierci. Nie zapominajmy o śmierci. Nie zapominajmy 0 niej nigdy. Owszem, potęga seksu też ma swoje granice. Znam te granice doskonale. Powiedz mi jednak, czy istnieje większa potęga?
Wróćmy jednak do Carolyn Lyons, o blisko dwie I pół dekady starszej i kilkanaście kilogramów cięższej. Kochałem ją w poprzednich wymiarach, ale i te nowe szybko polubiłem, włącznie z monumentalną podstawą jej smukłego torsu. Czerpałem z niej natchnienie jak Gaston Lachaise. Szeroka pupa i ciężkie uda Carolyn jawiły mi się jako spiętrzony stóg kobiecości. A jej ruchy pode mną i delikatność jej podniecenia nasuwały kolejne sielskie porównanie: z orką na miękko sfałdowanym polu. Carolyn-kwiatuszek z czasów studenckich się zapylało; Carolyn czterdziestopięcioletnią się uprawiało. Dysproporcja między po dawnemu smukłą górną połową jej ciała a obfitością nowych partii dolnych odzwierciedlała intrygujące napięcie mojego postrzegania Carolyn jako całości. Stała się ona dla mnie ekscytującą hybrydą inteligentnej, nadwrażliwej, śmiałej pionierki, która na zajęciach stale trzyma rękę w górze, pięknej dysydentki w cygańskich łachach, najrozsądniejszej akolitki Janie Wyatt, która w roku sześćdziesiątym piątym znała odpowiedzi na wszystkie pytania - i asertywnej bizneswoman na kierowniczym stanowisku, którą została w kwiecie wieku, tryskającej obezwładniającym potencjałem.
Można było oczekiwać, że z upływem czasu, gdy dawne tabu żarliwie namiętnej relacji wykładowca-studentka przestanie sycić dopuszczalne już rozkosze chwili obecnej, nasze randki stracą swój nostalgiczny urok. Upłynął jednak rok i tak się nie stało. Dzięki swobodzie, spokojowi i fizycz-
nej ufności, które zawsze towarzyszą podjęciu gry przez dawnych kumpli z drużyny - a także dzięki realizmowi Carolyn, dzięki jej wyczuciu proporcji, które, jak należało się spodziewać, godnością wieku dojrzałego zastąpiło romantyczne oczekiwania nader łatwowiernej panienki z wyższych sfer klasy średniej — zbierałem żniwa, o jakich nie było co marzyć w dzikich harcach na wzgórzach piersi Consueli. Nasze harmonijne, pozbawione szaleństw wieczory w łóżku — programowane z marszu przez telefon komórkowy, ilekroć Carolyn lądowała w sprawach służbowych na lotnisku Kennedy’ego — zapewniały mi teraz jedyny dostęp do pewności siebie z epoki przed nastaniem Consueli. Bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałem teraz zwyczajnego nasycenia, jakie gwarantowała Carolyn, mająca za sobą sprawdzian kobiecości, który stoicko przetrwała. Każde z nas dostawało dokładnie to, czego chciało. Nasze partnerstwo seksualne było spółką przynoszącą zysk obu stronom, a pikanterii dodawała mu dyrektorska maniera Carolyn. Przyjemność łączyła się tu z błogim spokojem.
Aż przyszła noc, gdy Consuela wyjęła tampon i stanęła w mojej łazience z jednym kolanem ugiętym ku drugiemu, a krew ściekała jej po udach jak po nogach świętego Sebastiana z obrazu Mantegni — na moich oczach. Czy był to widok przejmujący? Czy byłem zachwycony? Czy byłem zahipnotyzowany? Jasne, tyle że znów poczułem się jak chłopak. Odważyłem się zażądać od niej rzeczy ostatecznej, a gdy bezwstydnie uległa, mnie na nowo opadła nieśmiałość. Zdawało się, że nie mam innego wyjścia - jeżeli nie chcę dać się doszczętnie upokorzyć jej egzotycznej trzeźwości — jak tylko paść na kolana i wylizać ją do czysta. Na co przystała bez słowa komentarza. Czyniąc ze mnie jeszcze mniejszego chłoptysia. Nieznośny ludzki charakter.
63