92 BUNT W TREBLINCE
go kącika. Za nim jak cień, przejściem między dwiema podwójnymi pryczami posuwał się więzień, który przyjechał z małego polskiego miasteczka. Zdajemj się, że pochodził z okolic Częstochowy. Trzymał w ręku między palcami dwie łyżki odwrócone do siebie spodami. Zręcznie nimi manewrując, uderza! o udo i wydobywał z nich dźwięki, które tworzyły akompaniament do melodii wygry. wanych przez Czecha na harmonijce. Jedną z jego najbardziej ulubionych melodii była Ostatnia niedziela, przedwojenny czeski szlagier. Rzewna melodia i wzruszające słowa: „Łoże ci uścielę i będę na ciebie cierpliwie czekała w tę ostatnią niedzielę...” sprawiały, że nagle zdawało się nam, że znajdujemy się gdzieś indziej. Zapominaliśmy na kilka minut o tym, co nas otacza. Nie byliśmy już w obozie śmierci. Nagle każdy z nas przenosił się wspomnieniami w przedwojenne lata. Ja widziałem siebie na podwarszawskim letnisku tańczącego na werandzie na muzycznym podwieczorku. Dookoła nas rozpościerał się piękny, pachnący las. Niewinne flirty, porozumiewawcze spojrzenia miłych podlotków. Prawdopodobnie żadna z nich już nie żyje. Każdy z nas oczyma wyobraźni widział swoją ostatnią niedzielę na wolności. Myśmy jednak wiedzieli, źe na nas już nikt nie czeka. Nikt nie wypatruje naszego powrotu. To, cośmy zostawił' poza sobą, zostało starte z powierzchni ziemi. Nagle nad naszymi głowami świsnął rzucony z drugiej pryczy but—poleciał w kierunku naszego muzykanta, lecz nie trafił go. Uderzył w stołek i zrzucił z niego świecę — spadając zgasła. Po chwili z miejsca, z którego poprzednio rzucono but, doleciał naszych uszu krzyk:—Skurwysynie, przestań grać i śpiewać! Nikt z nas nie zareagował. Nikt nie odezwał się słowem. Cisza zaległa w baraku. Rozeszliśmy się, każdy na swój barwny barłóg, zabierając ze sobą swoją prywatną „ostatnią niedzielę”, której wspomnienia nikt nam zabrać nie był w stanie.
Wieczorem po pracy jak zwykle siedzieliśmy na składanych krzesełkach na pryczach: profesor Mering, Gerszonowicz, ksiądz Hans, Alfred i ja. Staraliśmy się zawsze z Alfredem poczęstować gości. Nie zawsze nam się jednak to udawało. Przy papierosie toczyły się różne dyskusje. Często zupełnie oderwane od rzeczywistości. Zawsze jednak powracaliśmy do wydarzeń minionego dnia Ksiądz, mówiący śmieszną polszczyzną, dziwił się, że gdy nadchodziły transporty z getta warszawskiego, to wzdłuż toru kolejowego, od stacji Treblinka do obozu, pełno było czapek milicjantów żydowskich, wyrzuconych przez okna wagonów. Profesor Mering spokojnym głosem tłumaczył:
— Niemcy, kiedy założyli getta w miastach i miasteczkach, i zgromadzili w nich żydowską ludność, odcięli ją tym samym od wszystkich instytucji. Zalo-żonę jeszcze przedtem przez Niemców Judenraty przejęły na siebie wszystkie zadania, które wcześniej ciążyły na magistratach i innych instytucjach administracyjnych. TWorząc Judenraty, Niemcy mieli adres, pod który kierowali wszystkie swoje żądania. Domagali się kontrybucji w złocie czy w gotówce, dziel sztuki, drogocennych mebli etc. Judenrat wiedział, gdzie można znaleźć te przedmioty. Judenraty składały się po większej części z bogatych przed wojną Żydów i przedwojennych działaczy społecznych. Na początku wojny chcieli ulżyć niedoli ludności żydowskiej, opłacając niemieckich zbirów, aby byli mniej bezwzględni w wykonywaniu rozkazów swoich przełożonych. Judenraty stworzyły instytucje charytatywne pomagające najbiedniejszym warstwom ludności żydowskiej. W tym celu utworzono biura. Dla utrzymania w gettach porządku założono żydowską milicję, która podlegała bezpośrednio Judenra-towi. Milicja składała się na ogół z młodzieży z tak zwanych dobrych domów. Część z nich była z domów zamożnych, część z inteligenckich. W większości szli do niej ludzie, którym imponowało noszenie munduru, wysokich butów (które sami sobie musieli kupować), a na to trzeba było mieć pieniądze. Ale że dom był na ogół zamożny, więc nie było problemu z kupowaniem potrzebnego ekwipunku.
Przerwałem jego wywody:
— Może myśleli, że łatwiej przeżyją wojnę, ochronią rodziny, będąc w policji?
— Słusznie — przyznał mi rację.lS- To też była jedna z przyczyn wstępowania do milicji. Na początku ich zadanie polegało na pilnowaniu porządku w getcie. Nadzorowali rozdzielanie zup w kuchniach charytatywnych dla biedniejszej ludności, a gdy Niemcy zażądali łudzi do obozów pracy, milicja żydowska wyłapywała na ogół najbiedniejszą młodzież i oddawała w ręce niemieckich żandarmów. Z czasem głód w getcie potężniał. Wtedy niektórzy milicjanci starali się o wyżywienie dla swych rodzin, łapiąc małe żydowskie dzieci, które z narażeniem życia przekradały się przez mur getta na aryjską stronę i wymieniały tam wyniesione z domu rzeczy na chleb lub kartofle. Milicjanci zabierali im to tak ciężko zdobyte jedzenie. Gdy Judenrat dostawał rozkaz dostarczania wartościowych rzeczy, wysyłał milicję pod wskazane adresy. Nałożone na milicjantów obowiązki budziły w niektórych z nich brutalność i chciwość. Z chwilą gdy zaczęły się wysiedlenia, milicja brała czynny udział w wyłapywaniu ludności żydowskiej i dostarczaniu jej na Umschlagplatz, skąd byli kierowani do nas, do Treblinki. Niemcy, aby uśpić czujność Judenratu, zażądali stworzenia warsztatów, które miały pracować dla armii niemieckiej. Przez krótki okres wierzono, że ten, kto będzie zatrudniony, pozostanie w Warszawie. W ten sposób podzielili ludność na dwie kategorie. Tych, którzy dzięki