adwentystów. Namawiaf mnie, abym wstąpił w szeregi fanatycznych badaczy Pisma Świętego. Nie chcąc mu się narazić, przyrzekłem, że pójdę z nim do kap. licy w Alejach Jerozolimskich pod numerem 56. Po jakimś czasie pewnej nie. dzieli poszedłem tam z nim. Teraz pozostał problem, jak udobruchać dozor-czynię, której nie podobały się te wspólne wyprawy. Była praktykującą katoliczką. Którejś niedzieli wszedłem do jej mieszkania z tabliczką czekolady w ręku, wiedząc, że jej mąż znajduje się w swojej kaplicy. Prowadziliśmy ożywioną rozmowę. W pewnej chwili złapała mnie za rękę i przytrzymała chwilę w swojej dłoni. Po jakimś czasie nieznacznie przyłożyła ją do swego obfitego biustu. Nasza rozmowa zakończyła się w łóżku pod świętym obrazem.
Upływały tygodnie i miesiące, kiedy spokój i bezpieczeństwo były co najmniej problematyczne. Było to życie w pustce, nieustabilizowane, do najwyższego stopnia nerwowe i wyczerpujące. Tak jak wielu innych Żydów dręczyło mnie uczucie, że jestem nieustannie tropiony. W każdej chwili mogłem być rozpoznany przez dawnego znajomego, który z różnych powodów mógł wydać mnie w ręce pierwszego napotkanego Niemca lub polskiego policjanta, mógł wymusić na mnie haracz tylko za to, że żyję. W pojęciu hitlerowskich pachołków fakt, że żytem, był najdalej posuniętą bezczelnością.
Z biegiem czasu moje włosy zaczęły odrastać. Patrzyłem codziennie, o ile milimetrów są dłuższe. Zaczynałem je już zaczesywać „na jeża”. Moje samopoczucie się poprawiło. Mogłem swobodniej kręcić się po ulicach i nawet zdejmować w razie potrzeby mój zielony kapelusz.
Któregoś dnia, gdy kręciłem się bez celu po ulicach Warszawy, natknąłem się na młodą panienkę o blond włosach i niebieskich oczach, smukłą i zgrabną. Zaczepiłem ją, udając, że nie znam drogi na ulicę Złotą. Młoda osóbka z przyjemnym uśmiechem odpowiedziała, że też idzie w tym samym kierunku. W czasie drogi nawiązała się między nami ożywiona rozmowa. Opowiadała mi, że chodzi do gimnazjum handlowego (tylko szkoły zawodowe istniały w czasie okupacji), a poza tym uzupełnia swoją edukację na prywatnych, domowych kursach. Nawet nie spostrzegliśmy, gdy doszliśmy do ulicy Złotej. Nieśmiało zaproponowałem następne spotkanie. Młoda uczennica przyjęła moją propozycję, uśmiechając się kokieteryjnie. Umówiliśmy się na następny dzień. W czasie pożegnania przedstawiliśmy się sobie. Nazywała się Hanka Kursa. Spotykaliśmy się prawie codziennie. Nagle świat nabrał dla mnie nowych barw. Budziłem się pogodny, myśląc o czekającym mnie spotkaniu. Któregoś dnia nasza gospodyni przyłapała mnie, że nocuję u ojca w pokoju i za-
żądała, abym się natychmiast zameldował albo opuścił mieszkanie. Moje fałszywe papiery nie nadawały się do oficjalnego zameldowania w magistracie. W przeciwieństwie do papierów ojca, które on sam sobie wyrobił w magistracie na podstawie fałszywego świadectwa urodzenia, moja kenkarta była zupełnie fałszywa i nie miała pokrycia w żadnym urzędzie. Wiedząc, że nie mogę się zameldować u ojca, postanowiłem poszukać sobie jakiejś kryjówki na noc w okolicy. Znalazłem podziemny łącznik telefoniczny, przykryty żelazną płytą. Po podniesieniu płyty opuściłem się w dół i wśród kabli telefonicznych, na kocu przespałem tę noc. Ojciec wczesnym rankiem uderzał laską o pokrywę zasłaniającą otwór, dając mi znak, że nikogo nie ma w okolicy i że mogę wyjść.
W czasie jednego ze spotkań z Hanką w zatłoczonym tramwaju, myśląc
0 tym, jak dobrze jest mi teraz i o zbliżającej się nocy, zebrało mi się na zwierzenia. W przypływie szczerości powiedziałem do niej:
— Hanka, ty właściwie nic o mnie nie wiesz. Znasz tylko moje imię i o nic mnie nigdy nie pytasz. Jestem Żydem. Byłem w Treblince.
Nie dając mi dokończyć, wykrzyknęła:
— Skacz z wagonu!
Wyskoczyłem z pędzącego tramwaju, zaraz po mnie wyskoczyła Hanka. Gdy się do mnie zbliżyła i zobaczyła, że nikogo nie ma w okolicy, skrzyczała mnie, że jestem nienormalny.
— Jak można być tak nieostrożnym i wśród tylu ludzi w tramwaju opowiadać o sobie?! Czy już ci życie nie jest miłe i chcesz, żeby cię złapano?!
Opowiadałem o moim życiu. O nocach spędzanych w norze telefonicznej lub w ruinach zburzonego domu. Hanka, nie przerywając moich wywodów, prowadziła mnie do swego domu. Przedstawiła mnie matce. Powiedziała, że jestem jej kolegą i że jestem w konspiracji. Dlatego poszukują mnie Niemcy
1 nie mogę nocować u siebie w domu. Spytała matkę, czy mogę u nich przenocować. Nie zadając żadnych pytań, matka Hanki przygotowała mi posłanie na kozetce. Przespałem spokojnie noc w czystej i miękkiej pościeli.
Któregoś dnia jechałem tramwajem na spotkanie z człowiekiem, którego nie znałem. Skontaktował mnie z nim znajomy ojca, przedwojenny redaktor, którego poznałem u Galińskich. Umówione było, że spotkamy się o dziewiątej rano w katedrze Świętego Jana w lewej nawie. Znak rozpoznawczy — człowiek, którego mam spotkać, będzie od czasu do czasu wstawać z klęczek, a ja mam klęknąć po jego lewej stronie i szeptać: „Boże, Boże”. Mam to powtarzać kilkakrotnie. Punktualnie o dziewiątej wszedłem do katedry. Panowała cisza.
Po jakimś czasie przy głównym ołtarzu zaczęło się nabożeństwo. Ludzi było niewielu. W półmroku dojrzałem średniego wzrostu mężczyznę, który wstawał kilkakrotnie z klęczek. Wsunąłem się między niego a dwie modlące się kobiety.