czarne plamy, w uszach rozbrzmiewał huk, który był alb biciem mojego serca, albo głośnym szumem jak tuż pn< .1 utratą przytomności.
Zaczęłam uderzać pięściam i w plecy Bonesa. Tyl U w taki sposób byłam w stanie dać mu znać, żeby przest.il ponieważ z moich ust wciąż wydobywały się ciche, eksi.i tyczne jęki. I wtedy uprzytomniłam sobie, że mogłabym go powstrzymać, gdybym chciała. W ręce wciąż ściskałam srebrny nóż. Czułam jego chłodny ciężar.
Bones musiał również go wyczuć, bo odsunął się im chwilę, z kroplami mojej krwi lśniącymi jak rubiny na jep,< • kłach, a potem znowu się pochylił, wolno, z rozmysłem Kiedy zaczął ssać, mocno i długo, zmiękły mi kolana, ca łym ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz, a przez głów. przebiegła myśl, że jeśli umrę, to przynajmniej szczęśliwa
Nie musiałam jednak umierać. Wystarczyło odpowiec! nio skierować ostrze i wbić je jednym mocnym ruchem.
Bones nie trzymał moich rąk. Obejmowałam go nimi swobodnie, podczas gdy on jedną dłoń miał wplecion.| w moje włosy, a drugą podtrzymywał mi plecy. Szaro.śi przed moimi oczami zgęstniała, hałas w uszach stał sic, ogłuszający. Albo on, albo ja. Tylko taki miałam wybói, bo on najwyraźniej nie zamierzał przestać.
Zacisnęłam palce na sztylecie, gotowa zatopić go w jego ciele... i rozluźniłam się, broń wyślizgnęła mi się z dłoni, przyciągnęłam do siebie Bonesa. Nie potrafię tego zro bić, pomyślałam jeszcze. Poza tym są gorsze sposoby, żeby umrzeć.
iWoli wracała mi świadomość. Najpierw, co najważniejsi . zauważyłam, że moje serce wciąż bije. Dobrze, żyję I mc jestem wampirem. To zawsze jakiś plus. Potem od-I' i \ lam, że mam pod głową poduszkę, a następnie, że leżę u i łóżku, po szyję otulona kocem. Zasłony były zaciąg-in<, le, w pokoju panowała ciemność. Od tyłu obejmowały mnie czyjeś ramiona, niemal tak samo blade jak moje. To • In końca mnie obudziło.
Gdzie jesteśmy?
Nie musiałam pytać, z kim jestem, chociaż umysł mia-I mi jeszcze nieco otępiały.
W domu, który wynajmuję. W Richmond.
Jak długo byłam nieprzytomna? - Nie miałam poję-. u dlaczego, ale głupie szczegóły wydawały mi się ważne.
Mniej więcej cztery godziny. Wystarczająco długo, żebyś ściągnęła ze mnie wszystkie koce. Słuchałem, jak chrapiesz, patrzyłem, jak coraz bardziej owijasz się w kokon, i uświadomiłem sobie, że tego brakowało mi najbardziej, tulenia cię, kiedy śpisz.
135