270
270
l?
spodarczej najzupełniej zrozumiałe i stanowi jedną ze wspomnianych cech wspólnych tego rodzaju traktatom, cech wyznaczonych przez stawiane sobie zadania. W tych kategoriach obraca się także i myśl Columelli, gdy np. poucza czytelnika, by z dzierżawców nie wyciskać zanadto gotówki, a wymagać raczej pracy, bo to bardziej lukratywne a jednocześnie mniej dokuczliwe, albo gdy zaleca pytać o zdanie niewolników, gdy rozpoczynają nową pracę, bowiem pracują chętniej, gdy brali udział w dyskusji i wysłuchano ich głosu. Wzgląd na zysk każe mu także zalecać, by wydajność pracy niewolników podnosić certamine, tj. przez wzniecanie współzawodnictwa, pamiętając, by narzędzi dla niewolników nigdy nie zabrakło, bo strata czasu niewolnika więcej kosztuje niż narzędzia1. Albo owo myślenie w kategoriach strat i zysków nie posuwa się nigdy u Columelli tak daleko jak u Katona, u którego mamy z tym wyłącznie do czynienia nawet w wypadkach, w których można by się spodziewać i innej postawy. Jego wyłącznie merkantylny stosunek do niewolników jest dobrze znany. Niewolnika starego i chorego trzeba sprzedawać — dyrektywa, która gorszy Plutarcha. Dla sąsiadów trzeba być miłym, łatwiej bowiem wtedy sprzedać swój towar (opera faci-lius locabis) i uzyskać pomoc w narzędziach2.
Nawiązawszy w tych uwagach do tych, którzy przed Alber-tim zajmowali się należytym gospodarowaniem swoją majętnością, wróćmy do jego rozważań.
Pamiętamy, że Alberti miał w rodzinie wielkopańskie tradycje. „Urodził się we Florencji z nader znakomitego rodu Alber-tich” (della nobilissima jamiglia degli Alberti), pisze o nim Va-sari we wspomnianej już pracy. Zurbanizowanie się jego rodziny w okresie dochodzenia mieszczaństwa do władzy nie było wtedy bynajmniej zjawiskiem odosobnionym. Niejeden pan feudalny wziął się wtedy do bankowości czy kupiectwa, zdradzając w tych dziedzinach niemałe uzdolnienia. Agnolo u Albertiego mocno trzyma się swego drzewa genealogicznego, jednocześnie jednak odżegnuje się aż nadto wyraźnie od signorów, zarzucając im to, co mieszczaństwo zwykło zarzucać szlachcie, a mianowicie próżniactwo, nieodpowiedzialność za słowo, niewypłacalność, stanowiącą szczególny wypadek ogólnej niesolidności. Posiadłość pod miastem to nie tyle najlepsze przedsiębiorstwo dochodowe dla Albertiego, ile idealne miejsce do spędzenia życia. Miasto jest terenem politycznym dla wyróżnień osobistych, ale o panujących w nim obyczajach lepiej nie mówić (są orribili a dirle; s. 111). Od urzędów, które można zajmować w mieście, jak sobie przypominamy, każe trzymać się z daleka, a życie w pewnej odległości od większych skupisk ludzkich dodatkowo zalecają mu, jak się zdaje, wspomnienia przeżytej zarazy. Columella, którego — jak wspominaliśmy — Alberti dobrze znał i nieraz cytował, uważał rolnictwo za jedyny szlachetny sposób powiększania zasobów rodzinnych (rei familiaris augendae), za zawód nie zawierający w sobie nic występnego. Wojowanie, jego zdaniem, łączy się zawsze z cudzą krzywdą. Handlowanie na morzu jest rzeczą wbrew naturze, bo człowiek jest istotą lądową. Dorabianie się na obrotach, na lichwie, na podlizywaniu się możnym jest niegodne. Alberti ma już do tego prymatu rolnictwa inny stosunek. Posiadłość ziemska jest jedną z dobrych lokat pieniędzy, zarabianych przede wszystkim na przemyśle, i miłym miejscem zamieszkania. Zarówno Katon jak i Columella, chwaląc zawód rolniczy, mieszkają zasadniczo w mieście, doglądając z dala swojej wiejskiej posiadłości i wpadając do niej tylko od czasu do czasu i — jak obaj zalecają — zawsze niespodzianie, żeby trzymać swoich administratorów w stałym pogotowiu, w którym to celu Columella doradza dodatkowo zapowiadać swoje wizyty częściej, niż będą naprawdę miały miejsce. Alberti upaja się pięknością otaczającego go na wsi pejzażu i nie chce wsi opuszczać. Podpierając swoje zasoby przemysłem handlowanie uważa dla siebie i swoich3 za coś niegodnego (s. 104). Dla rzemiosła — inaczej niż Ksenofont — ma, jak już wspominaliśmy, wysokie uznanie.
Przejdźmy teraz do sporu o duszę Albertiego między Sombar-tem a Weberem i do tego, na jakie rysy przypisywane mu przez tych autorów jesteśmy skłonni się zgodzić i które uważamy dlań za osobliwe, a które nie.
L. J. C o 1 u m e 11 a: Res rustica. London 1931 Harvard Umversitv Press Cambr. (Mass.) Tekst łaciński i przekład angielski. Ks. 1.
M. P. C a t o: De re rustica.
*3 Żonie także nie przystoi prowadzić transakcji handlowych poza domem (trafficasse eon gli uomini Juori di casa in publico; s. 129 i in.).