36 WACŁAW BERENT
— Trzeba czym prędzej zapaść się w ziemię — mówię wesoło, a pięści ściskam ze złości. — Ze zaś podłoga się nie rozstąpi, należy dla efektu uciekać co rychlej na prawo —■ do ustępu1 2.
I dałby kto wiarę? — posłuchał.
— Nie, Władek! — woła Zośka krztusząc się i za piersi chwytając — przecież to jest ogromnie zabawne... Ale ty brzydki jesteś. Nie należy drwić z ojca. I ty się upijasz... Odprowadź mię, bo się rozchoruję z tego śmiechu.
— Ty kwoko gdacząca! — odzywa się wreszcie stary ze swego stanowiska.
Wyrżnąłem pięścią w drzwi.
— Czy ty nie czujesz śmieszności, stary .kabotynie.
— Ja ojciec jestem, a nie żaden „ty”! Ja artysta jestem, a nie kabotyn!.rr Bodaj ci język za te bluźnierstwa usechł.
— Toć wyleźże choć z tej dziury.
Zośka ze śmiechu wpadła w nagły strach, w to instynktowne, wyłącznie kobiece przeczucie zbliżającego się nieszczęścia. Czepia się mnie i odciąga na bok.
— Ona ci już z serca krew pić zaczęła — huczy stary przez szparę we drzwiach — już ojcu urągasz, w twarz mu plujesz. Zapamiętaj że sobie, zapamiętaj: -Oko, które się z ojca i matki naśmiewa kruki u potoków wydłubląla orlęta iŁJOZrtjusą'*3^.
Nie, to oszaleć możnaflb w manierze na śmieszność oślepłe, zgrzybiałe aktorstwo. On mi Biblię stamtąd cytuje!
Skąd się u tego dziecka tyle sił wtedy wzięło? Gniotę jej ręce i zrywam je z siebie, a one jak ssawki polipa czepiają się mnie co chwila na nowo i ciągną za sobą. Odrzuciłem ją wreszcie ku ścianie.
— Ty mi o żonie mojej milcz! — krzyczę i walę z całych sił we drzwi.
— Ja cię krwią serca mego wykarmiłem — grzmi ojciec z gabinetu — mym życiem, mym talentem, wszystkimi władzami duszy; a ten polip to wszystko wyssie z ciebie... To nie kobieta, nie dusza, nie artystka, to zwyczajna suka, która pomioty rzucać chce.
Zośka wydała cienki, przeraźliwy pisk i uciekła. Rzuciłem się całym ciałem na drzwi.
— Chodź tu! — wołam.
— Do syna?... Bić cfrcasg?
— BędębiLbez pamięci...
—-Będzieesz??... — powtórzył przeciągle.
1 ucichł. Zośka łka gdzieś w drugim korytarzu. Ten płacz mąci mi myśli do reszty. Spostrzegam się poniewczasie, żem przed chwilą coś potwornego powiedział i zaczynam chłodnąć.
— Ojciec pijany — mówię.
Nie odpowiedział. „Pijany — myślę — mniej przecie odpowiada za siebie niż szczekający pies. — Także porównanie!” — szarpnąłem się natychmiast i miałem ochotę bić siebie po twarzy. Co za nowa nikczemność wstąpiła we mnie? Tego dawniej nie było, nie było! To ostatni dorobek życia, ostatni dar kobiety. Stary tylko w miłości ku mnie był psem chyba. To szlochanie kobiety z daleka takie miękkie myśli na mnie sprowadza.
— Zośka, milcz lub idź precz...
— Ojciec, otwórz — proszę przez dziurkę od klucza. — Nie zważaj, co ja plotę... Ojciec... Widzisz — jużeś się zwalił?... Otwórz: otrzeźwię i do domu zaprowadzę. Szampana zafunduję. Ojciec. No!... słuchaj, co mówię... Szampitra3... Ja cię po rękach będę całował... I czego ty się rzucasz jak szczupak?...
Ręce mi drżą: te głupie myśli tak potwornym niedołęstwem skuwają ciało. Chcę drzwi wywalić, a klamki ruszyć nie mogę. Ani się nie podda...
do ustępu —.Bolesław Prus w swojej Kronice tygodniowej („Kurier Codzienny” 1901, nr 326) zwraca uwagę na naturalistycz-ną scenerię tego fragmentu. Prus dodaje: „Powieść, jak powiedziałem, jest pisana z talentem i wcale nie należy do najpieprzniejszych potraw wydawnictwa” (ti. „Chimery”). Zob. przedruk tego tekstu: B. Prus, Kroniki, t. XVII, oprać. Z. Szweykowski, Warszawa 1967, s. 242.
Werset z Księgi przypowieści (XXX. 17). Berent cytuje przekłady Jakuba Wujka, lekko je modernizując.
szampiter (żarg.) — szampan.