236
WACŁAW BERENT
— Pustka. . „ .
Muller aż się naprzód pochylił zapatrzony podejrzliwie
w Hertensteina.
— Dokąd ty zmierzasz?
— Ja już od dawna nigdzie nie zmierzam. — Machinalnie, niemal automatycznie wodził dłonią w powietrzu, głaskał wciąż jeszcze nieobecnego już psa. (Chart w kłębek zwinięty drzemał już pod fortepianem.)
— Czy ty przywiązałeś się w życiu tylko do psa?
— I do sztuki — zaśmiał się krótko w okłębie dymu, a ręka bez przestanku głaskała delikatnie powietrze.
— Henryk?
Milczał. Ramię wysunięte poza poręcz kołysało się uparcie, miarowo jak wahadło.
— Henryk?! — nie wytrzymał Muller i targnął go silnie za ramię.
Podniósł na niego oczy i próbował się uśmiechnąć. A że uśmiech nie złożył się, więc zagryzłszy wargi zerwał się na nogi i schwycił za kubek. Wina w nim nie znalazł, zniecierpliwił go i ten drobiazg nawet. Sięgnął gniewnie po dzban.
— Słuchaj — mówił twardo, niecierpliwie — jeżeli to wszystko jest twoją prawdą wewnętrzną, jeżeli ty nie chcesz korzystać z tego głupiego urlopu kilku miesięcy, jakiego ci udziela natura... — Koniec końców, jeżeli dostatecznie przemyślałeś te rzeczy, przyjdź do mnie: pomyślimy nad tym razem. Może się znajdzie lekarstwo dla nas obu.
Napił się wina, otarł starannie wąsy i wyjął z kieszeni kamizelki małą szklaną rurkę zatopioną z obu końców.
— Co to?
— Nie krzycz... Upas Antiar**.
— Prędko?
— Nie o to idzie. Działa powoli, łagodnie, ale pewnie.
Strzały tym zatruwano. ____
15 Upas — malajska trucizna z drzewa Antiaris łoxicaria.
Muller ukrył twarz w dłoniach; gdy ją uniósł, był bardzo blady, wargi mu zmiękły, a oczy mrużyły się, jakby pod światło.
— Dobrze, że się tak stało, żeśmy się zmówili. Są myśli, słowa nawet, które trzeba koniecznie głośno wypowiedzieć, aby nas straszyć przestały. Przy twojej woli...
— Ja nigdy nie miałem woli — przerwał mu Hertenstein opryskliwie i niechętnie.
— Więc przy — rezygnacji... Rozumiem... — przerwał sobie nagle własne myśli. — Na ogół ja miałem wolę — ale wola jest narzędziem życia16, jego chęcią właśnie... Potrzeba mi twojej większej mądrości. Może znajdę tę moc wewnętrzną, co da mi spokój nawet w takiej chwili.
— Więc już nie chcesz jej szukać u kobiety — skrzywił się Hertenstein — nawet u Zosi Borowskiej?
— Ach! — Muller machnął ręką. Wnet potem chciał coś powiedzieć: już mu się zaiskrzyły oczy, zadrgała ruchliwa twarz, nerwowe ręce gotowały się do gestów; gdy wtem błyskawica wspomnień skłóciła widocznie zamiary: opadł w sobie, głowę na piersi zwiesił.
W pokoju zapanowała ta przyczajona cisza godzin wyrocz-nych, chwil trwożnego oczekiwania, tajonego lęku, cisza, rzekłbyś, nierówna jak owo, w podobnych godzinach, od czasu do czasu jawne, choć w rytmie skłócone cykanie kieszonko-
16 wola jest narzędziem życia — odwołanie się do poglądów Artura Schopenhauera, który m. in. pisał (Die Welt ais mile und Vorstelluhg, t. II, rozdz. 28, przekład J. Garewicza w jego książce Schopenhauer, Warszawa 1970, s. 167): „Każdy rzut oka na świat, który filozof powinien wyjaśnić, świadczy i potwierdza, że jego najgłębsza istota znajduje pełny wyraz tylko w woli życia, ta zaś nie jest bynajmniej dowolną hipostazą, ani tym bardziej pustym słowem. Wszystko prze i dąży do istnienia, w miarę możliwości do i s t n i e n i a o r g a n i c z n e g o, tj. do ż y c i a, a następnie do spotęgowania go w możliwie najwyższym stopniu; na przykładzie natury zwierzęcej widać wyraźnie, że wola życia jest zasadniczym rysem jej istoty, jej jedyną niezmienną i bezwzględną właściwością” [podkr. A. Sch.].