łej pełni, to jedynie dlatego, że mało umiał, bo Piwarski wiele go nauczyć nie mógł, a później już żadnej szkoły Kielesiński nie znał. Europy artystycznej nawet nie widział. Horyzonty jego malarskie otwierał Norblin, zamykał Orłowski, Bacciarelli, Plersch, Piwarski i paru innych, których zresztą kopjował niejednokrotnie. Przypadkiem spotkany Ostade — dziecko jadące na koniku — zachwycił go. Odczuł bratnią duszę w starym mistrzu holenderskim i skopjował go czemprędzej.
Z Kórnika już nie wyjeżdżał — chyba w 48 roku do więzienia w Berlinie. Tu pracował, tu się ożenił po to, aby nazajutrz spotkać śmierć, w 41 roku życia.
Burze dziejowe rozmiotły po świecie synów Polski, — rozproszyli się jak liście jesienne, oderwane od pnia i miotane wichrami. Niemasz takiego zakątka na naszym globie, gdzieby się jakiś „latarnik" — jakiś rozbitek polski nie zawieruszył. W dalekiej Kalifornji huczy w jesienne noce spieniona rzeka... „Stanisława"... Kto ją tak nazwał — niewiadomo. A raczej wiadomo: nazwał ją bezimienny rozbitek, obłąkany tęsknotą po kraju i po kimś jeszcze bardzo drogim, którego bezpowrotnie — jak wszystko — stracił... I tylko nazwa pozostała — jedyny świadek nieznanego dramatu nieznanego serca polskiego.
Takim liściem jesiennym był JAN LEWICKI (1795—1871), godzien wspomnienia nie tyle dla swojej sztuki, ile dla dziwnych kolei życia. Urodzony w Sandomierskiem, miał nieszczęście trafić do szkoły Józefa Brodowskiego w Krakowie, w której naturalnie niczego się nauczyć nie mógł. 1825 r. przyjeżdża do Warszawy, aby się uczyć sztychu u Krathlowa, sztycharza berlińskiego, podówczas profesora tej sztuki przy uniwersytecie warszawskim. Zarazem uczył się i litograf ji. Wiedzę swoją uzupełniał w Wiedniu, dokąd pojechał na rok studjów. 1828 wraca, ale już nie na długo. Rewolucja listopadowa poniosła go jak potok górski i wyrzuciła jak tylu innych na brzeg aż w Paryżu.
Blisko 30 lat życia spędził Lewicki na obczyźnie i tułaczce. Jako sztycharz pracował w Strassburgu, potem 8 lat w Nancy, — potem znów w 1843 r. widzimy go w Paryżu, — wreszcie 1853 zostaje dyrektorem szkoły topografów — w Lizbonie... Tu spędza 6 lat niespokojnego żywota, ucząc chłopców i kreśląc mapy.
Tęsknota do kraju i możność powrotu przypędziła go wreszcie do Warszawy, gdzie został „kierownikiem drzeworytów" w Tygodniku Ilustrowanym. Tu przetrwał lat pięć, widział ruch narodowy,
58