Weselne obrzedy ludowe w powiecie lancuckim djvu

Weselne obrzedy ludowe w powiecie lancuckim djvu



STEFAN INGLOT

WESELNE OBRZĘDY LUDOWE W POWIECIE ŁAŃCUCKIM

W DRUGIEJ POŁOWIE XIX WIEKU

WESELNE OBRZĘDY LUDOWE W POWIECIE ŁAŃCUCKIM W DRUGIEJ POŁOWIE XIX WIEKU

STEFAN INGLOT

WESELNE OBRZĘDY LUDOWE W POWIECIE ŁAŃCUCKIM

W DRUGIEJ POŁOWIE XIX WIEKU

OSOBNE ODBICIE W 100 EGZEMPLARZACH Z „ROCZNIKA ZAKŁADU NARODOWEGO IM. OSSOLIŃSKICH", T. I, 1927

Z DRUKARNI ZAKŁADU NARODOWEGO IMIENIA OSSOLIŃSKICH WE LWOWIE


Na obraz weselnych obrzędów ludowych w powiecie łańcuckim 1 2 złożyły się opowiadania ludzi starszych, zatem żywe i łatwo dostępne źródło. Głównie zaś oprzeć się tu wypadło na relacji chłopa ze wsi Handzlówki, Franciszka Magrysia. Urodzony w r. 1846, częsty gość wesel i „czopowy"*, zachował on dobrze w pamięci charakterystyczne zwyczaje. Wiadomości co do innych wsi zebrano zapomocą formularzy wypełnionych przez kształcącą się młodzież z tychże okolic.

Wesela na wsi, tu jak i gdzie indziej, odbywały się zwykle w jesieni. I czas wolniejszy od pracy odgrywał w tern dużą rolę, a także pełne śpichlerze stanowiły również ważny moment. Na wesela kmiece proszono po kilkadziesiąt osób, tak iż domy ówczesne dymne, po większej części o jednej izbie, nie mogły ich pomieścić. W porze jesiennej używało się w tym celu sieni, komory i boiska, na którem tańczono.

Rodzice, osądziwszy, że syn ich powinien się już ożenić, wybierali mu dziewczynę, na co on wyrażał zazwyczaj zgodę. Z ich polecenia wyruszał wtedy „poselnik" z wódką do domu upatrzonej na „zwiady". Jeżeli te wypadły pomyślnie, udawał się niebawem ojciec młodego z przybranym sąsiadem, „dziewosłębem", do rodziców dziewczyny na „zaloty" albo „osłęby". Brał również ze sobą kwartę wódki3, drugą dając dziewosłębowi. Przyszedłszy, witali się w przyjęty ogólnie sposób: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", a następnie prosili o pozwolenie na przemowę. Zaczem dziewosłąb zabierał głos i tłumaczył, że idą obaj z przybyłym na jarmark w dalekie strony, a ponieważ w drodze zastała ich noc, więc z obawy, by nie zbłądzić, proszą o nocleg i o kieliszek, który nazywano „porcją". W tej chwili stawał pod domem wybranej młody znowuż z kwartą wódki i czekał na zawołanie. Przybycie jego oznajmiały psy, trzymane prawie w każdem obejściu. Jeden z przybyłych upraszał teraz kogoś z domowników, aby wezwano z podwórza kupca, z którym wybrali się na jarmark i na którego czekają. Wprowadzano tedy młodego, dziewosłąb zaś prawił w te słowa: „Słyszałem, że macie ładną jałóweczkę (lub owieczkę) na sprzedaż; jeśli się naszemu kupcowi spodoba, to wam dobrze za nią zapłaci". Na to rodzice dziewczyny: „Mamy, lecz, czy się spodoba waszemu kupcowi?" i wołali córkę. Młody, kłaniając się nisko, chwytał rodziców za nogi i mówił: „Bądźcie łaskawi, tato i mamo, i dajcie mi waszą Marysię; ja ją będę szanował". Po zgodzie rodziców pytano o zdanie córkę. Ta zawstydzona odpowiadała zwykle po dłuższem naleganiu: „Jak się podoba tatowi i mamie", co było jednoznacznem z chęcią zamąż-pójścia. Tu następował układ o wiano, składające się najczęściej z jednej lub dwóch krów, sukmany, kilku rańtuchów i skrzyni bukowej na ubranie. Gruntu córki nie otrzymywały, ten bowiem zostawiano synom. Tak zawarty układ miał w ówczesnem pojmowaniu prawie że „święty" charakter i nie zdarzało się, by go któraś ze stron naruszyła.

Z tym momentem mogli już młodzi w najbliższą sobotę udać się na plebanję do „pacierza" i prosić księdza o wygłoszenie zapowiedzi. Czynności owe odbywał ksiądz po otrzymaniu gęsi lub kapłona od matki panny młodej.

W niedzielę, po pierwszej zapowiedzi, zapraszali rodzice młodej wszystkich, którzy mieli być na weselu, na „zrękowiny", czyli po-prostu obiad, połączony z uroczystościami zaręczynowemi. Obiad ten składał się z grochu, kapusty, kaszy czyli krup jęczmiennych, pieczonych na maśle. Podawano prócz tego wódkę, chleb, masło i ser z gomółek pokrajany, na przetaku. Po obiedzie mówca weselny dokonywał zrękowin. Wiązał mianowicie ręce młodych chustką „zrękowinową" i w przemówieniu zaznaczał, źe są odtąd prawnie zaręczeni wobec wszystkich gości. Potem częstował każdego serem, zwanym „zrękowinowym", przyczem upatrzeni na swaszkę i drużbę, dostawali pół gomółki sera. Tańce, trwające aż do świtu, kończyły tę uroczystość.

W najbliższy tydzień proszono solennie jedną z gospodyń, najczęściej krewną, na „swaszkę". Swaszka miała dużo roboty podczas wesela i wydatek niemały, to też zjednać ją do pełnienia tych funkcyj nie było łatwą rzeczą. Swaszka piekła „kołacz" dla księdza i „szyszki pszeniczne", których liczba na większych weselach dochodziła od 100 do 200; do niej należało sprawić „swaszczyny" we wigilję ślubu i w pierwszy dzień wesela dać śniadanie przybyłym. Dlatego swaszkę zwykle „godzono", t. zn. opłacano najczęściej ćwiercią żyta4, takąż miarą pszenicy, dwoma garncami masła5, pięciu lub sześciu gomółkami sera i garncem lub więcej wódki. Mimo to, by gości godniej przyjąć, wypadło jej nieraz dołożyć od siebie. Po zgodzeniu swaszki prosiło się „drużbę", o którego już mniej trudno, bo ten, poza sprawieniem „drużbin", nie ponosił innego wydatku. Para ta stanowiła dwoje najważniejszych urzędników weselnych. Pozostawało jeszcze przygotowanie żywności. Bito zatem z reguły jedną, a często dwie krowy, pożyczano, gdy w domu nie było, masła, sery, kupowano wódkę; na małe wesele 20, na większe od 30 do 50 garncy.

W ostatnią niedzielę przed ślubem odbywały się „sprosiny". Po nabożeństwie rodzice młodej zapraszali do siebie rodziców młodego, drużbę z żoną, swaszkę z mężem i kucharza, zwykle jednego z gospodarzy, który w wojsku pełnił takież funkcje. Szło tu bowiem o mądre rozdzielenie mięsa, by starczyło na całe wesele. Wieczorem siodłano konie i strojono ich grzywy wstążkami i kwiatami. W niektórych wsiach przestrzegano też, by jeden koń był cisawy, a drugi kasztan. Tymczasem ubierali się drużba z młodym w sukmany i czapki baranie, zdobne w różnobarwne wstęgi, swaszka w rańtuch, młoda zaś upinała naokół głowy szerokie i długie, także różnokolorowe wstążki. Wreszcie o zmroku udawano się na wieś, prosić na wesele. Swaszka z młodą wychodziły mniej więcej

0    kwadrans wcześniej od drużby i młodego, a wstępując do wiadomych domów, pukały do drzwi ze śpiewem:

A idę ja, idę, siostrusio, do ciebie,

Jeśliś mi zaspała, obudzę ja ciebie.

Jeśliś mi zaspała, choć na jedno oczko,

Obudzę ja ciebie, siostruś kochaneczko.

Pukałam do okna, pukałam do dźwierzy,

Nie chcą mi otworzyć, boją się żołnierzy.

Kiedy ich wpuszczono, witały się z domownikami, a swaszka zaraz: „Wstąpiłam najpierw do Boga i do domu waszego; pozwólcie mi mówić słówko albo dwa". Nie czekając zaś na odpowiedź, ciągnęła dalej: „Uprasza pan ojciec z panią matką na dzień wtorkowy, na wesele, na spust wódki, na beczkę piwa, na pieczywo chleba, na stajanie grochu, na ogród kapusty, na pół wołu warzonego, na drugiego pieczonego. Przytem będzie, co Bóg zdarzy i kucharz uwarzy, choćby i chleba ze solą, byle z dobrą wolą". Dalej obie z młodą, kłaniając się nisko, dodawały: „Kochani przyjaciele, nie raczcie gardzić naszem ubogiem weselem, a swata

1    drużkę przyszlijcie“. Na to domownicy krótko: „Nie proście, my tam przyjdziemy". Zkolei proszono swaszkę i młodą do stołu, na którym stawiano chleb, masło, ser i wódkę. W tym czasie nadjeżdżali na koniach drużba z młodym, nucąc:

A jadę ja, jadę na koniku gniadym,

Czekaj mnie, swasienko, pod wiśniowym sadem.

A jadę ja, jadę, kumusio, do ciebie,

Jeśliś mi zaspała, obudzę ja ciebie.

Jeśliś mi zaspała, choć na jedno oczko,

Obudzę ja ciebie, siostro kochaneczko.

Uderzali potem we drzwi harapami, gdy im zaś nie odmykano, jęli śpiewać:

Pukałem do okna, pukałem do ściany,

Nie chce mi otworzyć mój sąsiad kochany.

Pukałem do okna, pukałem do dźwierzy,

Nie chce mi otworzyć, boi się żołnierzy.

Na to już gospodarz i gospodyni, odmykając drzwi, wychodzili z dziećmi przed dom, a drużba z młodym, zdjąwszy czapki, po zapytaniu o zdrowie, zapraszali na wesele, podobnie jak swaszka z młodą. Skończywszy prośbą, wyjmował drużba kieliszek i, przypi-jając wódką swoją do gospodarzy, pytał: „Nie przyszli tu do was cyganie: jeżeli są w domu, wypędźcie ich". Domownicy nie śpieszyli się bardzo z odpowiedzią, a tymczasem drużba, o ile tylko mógł się zmieścić, wjeżdżał na koniu drzwiami do domu i szukał jakoby swaszki i młodej. I dopiero na prośby gospodarza wyprowadzał konia i wracał, by razem z młodym zasiąść do stołu. Nie trwało to jednak długo, bo drużba wnet śpiewał:

Będzie dzień, będzie dzień, bo koguty pieją:

Pójdź do dom, swasienko, bo się ludzie śmieją.

Swaszka odpowiadała:

Będzie dzień, będzie dzień, bo już zaświtało:

Pójdź do dom, drużbusiu, bo już wódki mało.

Wówczas zbierali się na dalsze jeszcze sprosiny, śpiewając na odchodnem:

Bywajcie mi zdrowi, przyjaciele moi:

Wy się weselicie, a nas głowa boli.

Swaszka z młodą śpieszyły znowu wcześniej, a za niemi, za jakiś czas, drużba z młodym, przyśpiewując:

Wio koniu, wio koniu, wio dalej, wio dalej:

Jeszcze mi dziewczyny nie dali, nie dali.

Dadzą mi ją, dadzą, jeno się naradzą:

Jeszcze mi ją, jeszcze, do dom odprowadzą.

Sprosiny te zabierały zatem sporo czasu, przeciągając się niekiedy, gdy proszono pięćdziesiąt do sześćdziesiąt rodzin, do rana.

Na drugi dzień, t. j. w poniedziałek, przed południem szedł młody po muzykantów. Ci nuże grać najpierw pod oknami jego domu, potem pod domem poddrużbiego*, pierwszej podwierzchni6 7 8 albo drągowej, młodej, drużby, a wkońcu swaszki. I tak wszędzie odegrali po dwanaście piosnek, których każdy muzykant musiał się dobrze nauczyć, bo inaczej nie mógł być muzykantem weselnym. Pod domem młodej ta wychodziła i częstowała ich wódką, następnie prosiła na małą przekąskę do domu. Był to bowiem wieczór dziewiczy, zwany powszechnie „dobrą nocą“. Tu starsze kobiety dokonywały obrzędu „rozplecin", a drużki, nucąc różne piosenki, wiły wieńce ślubne dla młodych. Młoda chadzała odtąd z roz-plecionemi włosami aż do „zaczepin". Obrzęd ten nie trwał zbyt długo, gdyż zkolei kompanja przenosiła się do drużby na „druż-biny“, w których oprócz innych gości uczestniczyli młody i młoda, ojcowie ich i swaszka. Podawano znowu wódkę, chleb, masło i ser, a potem tańczono, dopokąd swaszka nie zabrała wszystkich do siebie na „swaszczyny". U swaszki kończyły drużki ubierać wiechę w białe, gęsie pióra, podejmując przytem śpiew:

Gdzieżeś, wieszenko, rosła,

Coś nam taka rozkoszna?

W lesie między sosneczkami,

Teraz między drużeczkami.

Na polu wielka burza,

Nasza swasia kieby róża,

A drużbuś, jak lelija,

Na koniku się uwija.

Wkońcu:

Pójdźże, drużbusiu, do nas,

Wykup se wiechę u nas,

U nas wiecha niedroga:

Beczka piwa niesroga.

Wówczas drużba częstował gęsto wódką, brał wiechę, oddawał ją swaszce i razem z nią puszczał się w taniec, pośpiewując:

Ej pojadę ja, ej pojadę ja rano do łasa,

Uwiążę ja se, uwiążę ja se topór u pasa.

Narąbię ja se, narąbię ja se chróstu drobnego,

Ugrodzę ja se, ugrodzę ja se ogródek z niego.

Nasieję ja se, nasieję ja se ziółka różnego,

Uwiję ja se, uwiję ja se wianeczek z niego.

Swaszka, przetańczywszy chwilę, wręczała wiechę9 podwierzchni. Z nią tańczył drużba, poczem pierwszemu swatowi czyli poddruż-biemu odstępował podwierzchnię. Tak pokolei tworzyli pary, które aż do końca wesela miały trzymać się razem. A porządku tego w pewnych wsiach przestrzegano ściśle. Tańce na swaszczynach trwały zwykle do rana. Rankiem schodzili się swaci i drużki na śniadanie do swaszki. Wnet jednak pojawiał się mówca z kwartą wódki i przynaglał, by jak najprędzej śpieszono do domu młodej, bo czas było pójść do kościoła. Wychodząc razem ze swaszką, drużki śpiewały:

Wybieraj się, swasienko,

Ze swojego domenku,

Byśmy się tam dostali,

Gdzieśmy się obiecali.

Wybieraj się do drogi,

Bierz trzewiczki na nogi.

Siadaj, drużbusiu, z nami,

Nie pojedziemy sami.

Panna młoda wyziera,

Łzy fartuszkiem ociera.

Przed domem zaś młodej:

Wyjdźże, Kasieńko, do nas I przywitajże se nas;

Przywitajże swasienkę I całą drużynenkę.

Zaraz też wychodziła młoda z wódką, a przywitawszy i uczęstowawszy swatów i drużki, wprowadzała ich do domu.

Zkolei następował obrzęd „wyprosin". Tu głównym celebrantem był mówca weselny. Starsi rozsiadali się poważnie za stołami, a muzykanci, swaci i drużki z młodą stawali obok. Mówca wychodził ze sieni z panem młodym. Po przywitaniu się z obecnymi tłumaczył on, iż razem z towarzyszem swoim wybrali się oto na jarmark, by kupić ładną owieczkę. Wszelako po drodze poradzili mu ludzie, by wstąpił do tego domu, tu bowiem będzie miał w czem wybrać. Jakoż prosi o pozwolenie wyboru. Co usłyszawszy drużba, badał tożsamość przybyłych. Mówca musiał mu więc pokazać kawałek zapisanego papieru, który drużba dokładnie przejrzał, zanim pozwolił młodemu na wybór. Poddrużbi przedstawiał zaraz kilka drużek. Młody jakby nie zważał na nie, przyjmował dopiero młodą, przyprowadzoną przez jednego ze swatów. Wtedy mówca nie skąpił przygany i uwag: „Pilnie sobie tę owieczkę oglądnij, azali nie ma wady. Kto wie, jak jeść i pić będzie. Bo to nieraz widzi się, dobre bydlątko, a potem znajdziesz pan jakowąś chybę i będziesz na mnie narzekał". Młody jednak pozostawał już przy upatrzonej, dziękując za pozwolenie wyboru. Wśród ogólnej ciszy mówca zaczynał teraz dłuższą przemowę do zebranych, zwaną w niektórych wsiach „przeproszeniem" *. Treść jej, nieustalona, przedstawiała się mniej więcej następująco: „Szanowni goście 1 Wiadomo wam, bo to było głoszone przez trzy niedziele, że ci państwo młodzi mają wstąpić dziś w stan małżeński. Pan młody wybrał sobie jedną z tysiąca córek ludzkich i przybiera ją do swego boku za towarzyszkę. Pani młoda oddaje mu rękę i on ma być odtąd jej towarzyszem i mężem na całe życie. I dzisiaj, wobec szanownych gości, będą w kościele świętym sakramentem małżeństwa do śmierci związani. Wielki to sakrament w Chrystusie i w kościele, wyniesiony do godności sakramentu i uświęcony na godach w Kanie galilejskiej przez Jezusa Chrystusa. Dlatego, szanowni państwo młodzi, sposobiący się do przyjęcia tego sakramentu, czy macie ku sobie miłość i przywiązanie, jakie w tym sakramencie być powinny? Jeżelibyście tej miłości obopólnej nie mieli, to lepiej, abyście się dziś rozłączyli, gdyż związania rąk waszych nic już nie rozłączy, tylko rydel i motyka. Miłujcie się miłością bardzo wielką, mówi św. Franciszek Salezy, ale nie taką, jak para synogarlic, lecz miłością Bożą, byście byli jedno drugiemu zachętą do dobrego, do wypełniania przykazań Bożych, zacnych uczynków, abyście się wspierali we wszelkich przypadkach i tak prowadząc się przez całe życie, abyście się mogli zaprowadzić przed tron Jezusa Chrystusa". Wkońcu zwracał się mówca do rodziców i gości ze słowy: „Cieszcie się, kochani rodzice, że dziatki wasze będą dziś związkiem świętego sakramentu małżeństwa połączone i staną się nam wspólnymi sąsiadami. Błogosławcie im na tak ważną chwilę, a wy też, 10 zgromadzeni goście, życzcie tym państwu młodym, aby Bóg z obfitości ziemskiej i rosy niebieskiej opatrzył ich sowicie na całe życie. Wy zaś, państwo młodzi, upadnijcie do nóg rodzicom, proście ich i gości o błogosławieństwo". Dla zwiększenia powagi momentu intonował jeszcze mówca jakąś pieśń kościelną, po której odśpiewaniu gotowali się już wszyscy do kościoła, poddrużbi zaś zabierał ze sobą kołacz dla księdza, zawinięty w białą chustkę. Tu odzywały się drużki:

Wybieraj się, Kasieńko,

Ze swojego domenku,

Do kościoła świętego,

Do stanu małżeńskiego;

Pożegnaj matusienkę I całą rodzinenkę.

Swaci zaś podejmowali swoje:

Wybieraj się, pani młodą, do kościoła,

Pan młody zebranych i ciebie woła,

Abyś mu oddała dziś serduszko swoje,

Spodobały mu się ładne oczka twoje.

Dosyć za innymi dotądś spoglądała,

Teraz już jednego będziesz się trzymała;

Nie zejdzie, nie zejdzie czasu już niewiele,

Że rękę Jasiowi dasz, Maryś, w kościele.

Idą państwo młodzi pięknie wystrojone,

Będzie Jaś z Marysi miał dość ładną żonę;

My cię do ołtarza dziś odprowadzimy I naszą sąsiadką zaraz ogłosimy.

Niech cię Bóg szczęśliwą na zawsze uczyni,

Będzie z ciebie, Maryś, dobra gospodyni.

Będziecie se odtąd żyli dwoje razem,

Ty będziesz gazdynią, a Jaś gospodarzem.

Młody z młodą kłaniali się wszystkim po drodze spotkanym, prosząc ich o błogosławieństwo. To samo powtarzano pod kościołem, gdzie zwykle zbierało się dużo widzów. Śpiewano im wtedy:

Do kościoła jedziemy,

Panią młodą wieziemy;

A kłaniaj się, Maryś, nisko,

Bo tu jest wieś, nie pastwisko,

A na wsi ludzie stoją,

Co cię pobłogosławią.

W niektórych wsiach otrzymane od rodziców chleb i sól rozdawała młoda przechodniom, pozostałe zaś kawałki żebrakom pod kościołem. Było to życzenie ojców, iżby młodzi nigdy w życiu nie cierpieli niedostatku, a mogli też wspierać potrzebujących. Ksiądz oczekiwał już przybyłych z spowiedzią, ślubem i mszą św. Po mszy szła swaszka do zakrystji z koszałką, rozdając tu szyszki służbie kościelnej, więc organiście, kościelnemu i chłopcom. Nie wychodziła zaś stamtąd wcześniej, aż jej dano znać, że młodzi pomodlili się już przed wszystkiemi ołtarzami. Na młodych czekali także w kościele drużba, poddrużbi i podwierzchnie. Ukazujących się wnet na dziedzińcu kościelnym, otaczały dzieci i dziady wsiowe, których swaszka obdzielała pokolei szyszkami. Młodzi raz jeszcze zapraszają gości na wesele. Tymczasem gra muzyka, orszak rusza zpowrotem, a drużki, idąc z wiechą, śpiewają:

Skąd jedziemy ? — Z kościoła.

—    Komuś Maryś ślubowała?

—    Panu Bogu miłemu 1 Jasiowi swojemu.

—    Wychwalają nas ludzie,

Ze wesele ładne idzie.

Na Wisłoku wielka woda,

Nasza swasia jak jagoda.

A pan młody z panią młodą Świecą, jak róże, urodą.

Drużbuś ma nową sukmaną,

Wesele ładnie ubrane.

Drużbuś konika zastawił,

Żeby nam wesele sprawił.

Kiedy skończyły, odzywają się swaci:

W kościeleśmy byli i swoje zrobili,

Państwu my młodemu do ślubu służyli.

Nasz pan młody złożył dziś Marysi śluby, Bądzie dla niej z niego małżonek dość luby.

Pamiętaj, Marysiu, coś dzisiaj przyrzekła, Żebyś od Jasienka kiedy nie uciekła.

Bo jakbyś mu chciała przewodzić grymasem, Toby cię Jaś potem przeżegnał swym pasem.

A nasz panie młody, masz już swoją żonką,

Każ nam na śniadanie dać choć chleba kromką.

I wódki z kieliszek, albo szklankę piwa.

Potem się swatkowi i lepiej zaśpiewa.

W ten sens przyśpiewując, orszak dotarł do karczmy. Drzwi jej wszakże zastawano zamknięte. Wysunęły się więc naprzód drużki z wiechą i prosiły o wpuszczenie do środka:

Arendarzu, bądź nam rad,

Puść nas do siebie na obiad;

Niedużo nam tu trzeba:

Troje pieczywa chleba,

Ta i spust gorzałeczki Dla naszej pani swasieczki.

Piosnkę tę należało powtórzyć trzykrotnie, poczem żyd otwierał drzwi i częstował wszystkich wódką. Muzyka grała marsza, goście zaś zwolna wstępowali do wnętrza. Starszyzna weselna z młodymi szła do alkierza, podczas gdy inni zasiedli w dużej izbie. Zaczynało się śniadanie swaszki, a to: ser, gomółki albo bryndza, masło na drewnianych talerzach, toczonych z buczyny, i chleb, pszeniczny dla starszyzny, żytni dla pozostałych gości. Przybyłą też do karczmy liczną biedotę wiejską musiała swaszka obdarować bodaj chlebem i serem, gdyż okrzyczanoby ją „skąpicą". Toż niekiedy, na większych zwłaszcza weselach, zwożono Chleb do karczmy wozem. Drużba znowu dodawał do śniadania pół garnca wódki, obchodząc naokoło stołu gości z poczęstunkiem. Po śniadaniu zaraz tańce. Muzykanci mieścili się przy stole dosuniętym do ściany, a tańczący stawali kolejno przed nimi, śpiewając różne piosenki, których melodję grano im później do tańca. Najpierw występował drużba ze swaszką, poczynając w ten sposób:

Ej pojadę ja, ej pojadę ja rano do łasa,

Uwiążą ja se, uwiążą ja se topór u pasa.

Narąbią ja se, narąbię ja se chróstu drobnego,

Ugrodzą ja se, ugrodzę ja se ogródek z niego.

Nasieją ja se, nasieją ja se ziółka różnego,

Uwiję ja se, uwiją ja se wianeczek z niego.

A wkońcu:

Za starego podziękować, a młodego prosić,

I pokochać, pocałować: będzie tego dosyć.

Kłaniając się na wszystkie strony, tańczyli chwilę, wprowadzając innych gości. Gdy zaś już wszyscy stanęli do tańca, wysuwał się przed muzykantów pierwszy poddrużbi. Ten huknął:

A mój panie młody, trzeba ci wygody,

Chleba pszenicznego i Marysi młodej.

Pocoś szła za niego, Marysiu kochana?

Sukmana nie jego, tylko pożyczana.

— A co wam to na tern, co wam to do tego,

Ze sobie pożyczył, kiedy nie miał swego?

Poddrużbi płacił zaraz w basy, a przetańczywszy trochę, częstował wódką drużki i swatów. Zkolei występował drugi poddrużbi z drugą podwierzchnią i taką piosenką:

Moja pani swasio, proszę się nie gniewać,

Pozwólcie tańcować i pozwólcie śpiewać.

Dziewczyno kochana, dla kogoś ty dana?

Jasienku, dla ciebie, przytul mnie do siebie.

Dziewczyno kochana, ty wartaś miłości,

Ktoby cię nie kochał, miałby serce z kości.

Miałby serce z kości i duszę drewnianą,

Ktoby cię nie kochał, Marysiu kochana.

I dalej szły innych wciąż nowe piosenki:

W czarnym lasku ptaszek śpiewa,

Tam dziewczyna trawkę zbiera;

Co uzbiera, to se gada,

Kto mi to tę trawkę zada.

Pojedzie tu Jasio z Rusi,

To mi trawkę zadać musi;

Zadajże mi, Jasiu, zadaj,

Ino do mnie nic nie gadaj.

Bo mi mama nakazała,

Żebym z tobą nie gadała;

A ja przecie to widziała,

Mama z tatą rozmawiała.

Ktoś znowu na odmianę wsunął pieśń weselszą, z której zaśmiewali się wszyscy, a on był rad, że wymyślił coś osobliwego:

A dajże mi, Boże, żonę jak najprędzej,

Abym ja nie cierpiał takiej wielkiej nędzy;

Bo mi bieda dokuczyła I rozumu nauczyła,

Ze potrzeba żony W domu dla obrony.

Wdowy z dziećmi nie chcę, boby wymawiała: „Lepszegom ja przedtem, niż ty, męża m»ała“. Ciągle tylko głowę suszy,

Nieboszczyka z grobu ruszy,

Ale pasierbięta Gorsze jak cielęta.

Dworskiej dziewki nie chcę, bo jak to przy dworze Nauczona zawsze chodzić przy humorze.

Z miasta dziewki nie chcę, bo się nauczyła,

Jeszcze w łóżku leży, jużby kawę piła.

Trzebaby tak bez urazy Pełnić zawsze jej rozkazy,

I tak jeszcze prędzej Przyszedłbym do nędzy.

Szynkarki też nie chcę, bo ta rozwydrzona:

Dworak czy podróżny — każdemu lubiona; Odniechceniaby kochała,

Za innymi spoglądała,

I tak jeszcze prędzej Przyszedłbym do nędzy.

Wezmę sobie żonkę ze swojego stanu,

Ta mnie kochać będzie szczerze aż do zgonu. Najlepsza moja Marysia,

Chodźże w taniec, daj mi pysia:

Tyś moja kochana,

Z tysiąca wybrana.

Po nim znowu inny:

Kukała kukułka z tamtej strony broga,

Ze straciła wianek dziewczyna nieboga!

Żeś nie pilnowała dobrze swego wirnika,

Już nie będzie z ciebie, Kasiu, dobra żonka.

Żeby całe życie miałem być bez żony,

Nie chcę tej, która ma wianeczek stracony.

— Nie jam go straciła, Jasio mi go stracił,

Będzie mi go, będzie talarami płacił.

2


lngfiot: Weselne obrzędy

Nasypał talarów, jak drobnego maku,

Jeszcze mi wianeczka nie spłacił do znaku.

Choćbyś mi zapłacił sto tysięcy kroci,

Już mi się wianeczek mój nigdy nie wróci.

Wróćże mi, Jasienku, ruciany wianeczek,

Nie kładź mi na głowę, tylko w podołeczek.

— Nie wrócę, nie wrócę, samaś mi go dała,

Będziesz teraz całe życie o niego płakała.

Chodź która z wianeczkiem ze mną se potańczyć,

Bo się już wesele będzie dla nas kończyć.

Tak tańczono w karczmie do północy, w tym dniu bowiem tańczyła tylko sama młodzież. Starszych jeszcze z wieczora zabierano do rodziców młodej. Znakiem do opuszczenia karczmy bywał posłaniec z wiadomością, że u młodej czekają z obiadem. Więc przerywał się taniec wśród śpiewu wychodzących drużek:

Arendarzu, bądź nam zdrowy,

Nakryj ławami stoły;

Myśmy się dość nagościli,

Wódkę wszystką ci wypili.

A daleko do domu młodej, niosły się ich słowa;

Złego drużbusia mamy,

Po nocach się tułamy.

Są ławy nad wodami,

Jest Pan Jezus nad nami,

Dobra swasienka, miła,

Koniki po nas przysyła.

Nie brakło na to odpowiedzi swatów. Muzykanci przygrywali bezustannie. Zgiełk i hałas budził ludzi po chałupach.

Ponieważ drzwi u młodej drużyna zastawała zamknięte, przeto drużki oznajmiały:

Naści, matusio, wiechę,

Uchowaj inną dziewkę!

— Jużem i tak uchowała,

Dobrym ludziom ją dałam.

Po trzykrotnym odśpiewie, drzwi stawały otworem. Wszyscy zasiadali do obiadu. W komorze był zwykle osobny stół dla starszyzny weselnej; „hołotę", jak nazywano resztę gości, sadowiono w dużej izbie, zwanej też piekarnią. Naszła się tu czasem moc nieproszonych gości, których również wołało się do stołu, bo nie uchodziło wypraszać ich w dzień wesela. Obiad zaczynał się od wódki; roznosił ją czopowy. Ociągającemu się z piciem przy-mawiali drudzy: „Wypij, wypij, ależ wypij, czemu nie chcesz, o la Boga, to pocóżeś przyszedł na wesele ?“ Podawano potem kapustę, krupy jęczmienne z flaczkami, po nich rosół z grochem, mięso i krupy jęczmienne pieczone. Podczas obiadu panował gwar, zwłaszcza swaci dokazywali z coraz to różnemi piosenkami.

Po obiedzie — „zaczepmy". Trwały one dosyć długo. Najpierw stawała przed muzykantami swaszka z młodym, śpiewając:

Ej wyleciał ptaszek Przed zielony lasek,

Piórka na nim zadrgały, zadrgały.

Rozmyśleć se było,

Nadobna dziewczyno,

Miałaś ty czas niemały, niemały.

Po krótkiem przetańczeniu razem, potem pojedyńczo, co czyniły i drużki, swaszka zapędzała je bachałą11 do tańca z drugimi, ale one pilnowały już młodego, otaczając go kołem, by nie uciekł. Wymykał się zwykle dwa razy, drużki, odszukawszy go, wiodły znowu do środka koła. Za trzecim razem usiłowały go pochwycić przy pomocy długiej chustki. Jeśli był zwinny, a nadto, gdy skrył się dobrze, dużo upływało czasu, zanim znaleziono i ujęto zbiega. Z narzuconą chustką na szyi wprowadzano go do komory, gdzie czekali swaszka i rodzice młodych. Tymczasem drużba ze swatami pomknęli za młodą. Drużba dobywał szabli, wywijał nią przed muzykantami i tańczył przy śpiewie. Pojedyńczo też pląsali swaci. Za chwilę drużba uderzał szablą w piec piekarski, na którym posadzono starszą kobietę, t. z w. babę, z kądzielą, aby go broniła. Drużba musiał przytem uciąć róg pieca, śmianoby się zeń bowiem, iż baba od chłopa silniejsza. Młoda, uciekłszy, starała się ukryć przed pogonią swatów. Nareszcie, za trzecim razem, swatowie owiniętą chustką, wprowadzali ją do komory, którą zamykano. Tu sadowiono młodą na dzieży, a swaszka zdejmowała z głowy jej wianek ruciany. Wianek ten chowało się starannie, jako lekarstwo na przestrach dzieciom. Już swaszka czesze włosy, już zakłada chemyłkę, t. j. drewnianą obrączką12. Młoda usiłuje ją wyrwać, a gdy się jej to powiedzie, rzuca chemyłkę ową na ziemię. Otaczający mówili wtedy: „Pani swasio, źleście założyli, trzeba poprawić i podlać, iżby się przyjęło". Pito więc po kieliszku wódki, kilka jej kropel swaszka nalewała na głowę młodej. Wówczas młody, zbliżywszy się, podnosił z ziemi chemyłkę, którą swaszka znów zakłada powtórnie. Zazwyczaj dopiero za trzecim razem godziła się młoda na zaczepienie. W trakcie tego drużki, pozostałe za drzwiami, biły w nie raz po raz, nie żałując pięści i wołając:

Biegła lisynka, biegła,

Pod pościółenką grzebła; Wygrzebała se lisa,

Jasienka towarzysza.

Potem:

Wzięliście nam pani młodą w wianeczku, Wypuśćcie nam pani młodą w czepeczku; Wzięliście nam pani młodą w rucianym, Wypuśćcie nam pani młodą w nicianym.

I dalej, nie zaprzestawszy uderzeń:

Pocóżeś ty pobiegała za niego?

Czapka na nim pożyczana, nie jego!

—    A co wam to, dobrzy ludzie, do tego, Choć pożyczał, kiedy nie miał swojego?

Pocóżeś ty pobiegała za niego?

Spodnie na nim pożyczane, nie jego!

—    A co wam to, dobrzy ludzie, do tego, Choć pożyczał, kiedy nie miał swojego?

Pocóżeś ty pobiegała za niego?

I koszula pożyczana, nie jego!

—    A co wam to, dobrzy ludzie, do tego, Choć pożyczał, kiedy nie miał swojego?

Pocóżeś ty pobiegała za niego?

Kamizelka pożyczana, nie jego!

—    A co wam to, dobrzy ludzie, do tego, Choć pożyczał, kiedy nie miał swojego?

Pocóżeś ty pobiegała za niego?

Buty na nim pożyczane, nie jego!

—    A co wam to, dobrzy ludzie, do tego,

Choć pożyczał, kiedy nie miał swojego?

Pocóżeś ty pobiegała za niego?

I sukmana pożyczana, nie jego!

—    A co wam to, dobrzy ludzie, do tego,

Choć pożyczał, kiedy nie miał swojego?

Zasię w komorze kończono czepić i ubierać młodą. Gdy uporano się już z chemyłką, wypadło założyć czepiec zielony, jedwabny, a na to długą chustkę. Czepiec miał kupić pan młody, jeszcze przed zapowiedziami, jeśli bowiem nie kupił, strofowany bywał:

Pewnieś ty jest, Jasiu, kamiennego serca,

Żeś mi ty nie kupił na wesele czepca!

Musiałeś ty, Jasiu, te pieniądze przepić,

Jak cię nie wstyd było, gdy mnie mieli czepić.

W gorsecie oblamowanym czerwonem suknem, w koszuli z rękawami, wyszywanemi czerwonym też zapałem, w kolorowej spódnicy i zapasce, ładnie wyglądała pani młoda, którą drużba wyprowadzał przed muzykę, przy śpiewie drużek:

Oj dada, dada,

Przybyła nam sąsiada,

Oj przybyła, przybyła,

Będzie krowy doiła,

Będzie choć garnki myła,

Dla Jasia się stroiła.

Oj dada, dada,

Przybyła nam sąsiada,

Oj przybyła, przybyła,

Będzie kaszę warzyła,

Będzie masło robiła I Jasienka kochała.

Młoda szła teraz, utykając po drodze. Stąd goście pytają o powód kulenia, domagając się, by ją zdrową oddano młodemu. Nie zważa na to drużba i poczyna:

A moje sąsiady, dodajcie mi rady,

Niech ja się ożenię, bieda mi bez baby;

Wziąłem ci ja jakąś, kulawą na nogę,

Przecie ja się z taką ożenić nie mogę.

Jak nie będziesz mogła ze mną potańcować,

To cię muszę komuś za darmo darować.

Ale młoda kulała dalej. Przychodził więc dziad-znachor i naprawiał nogę, tak, iż drużba mógł ją powierzyć do tańca młodemu. Jednak nie na długo, bo zachromała znowu. Urażony drużba powołuje się na obecnych, tłumaczy się sprawiedliwie. Na szczęście młoda przestawała utykać, a pan młody dziękował swaszce i drużbie, że mu ją oddawali zdrową.

Ceremonje zaczepinowe nazywają też w pewnych wsiach „po-kładzinami". Nazywają tak niewłaściwie, gdyż nazwa ta odnosiła się raczej do innego obrzędu zaraz po zaczepinach, który jednak rzadko już stosowano. Polegał on na tem, iż do łóżka w komorze wiodła swaszka pana młodego, a zzuwszy mu buty, nakrywała go pierzyną przy słowach:

Do jamy, Jasienku, do jamy.

My ci tam Kasieńkę dodamy.

Wtedy drużba porywał od tańca młodą i wprowadzał ją do łóżka, również zzuwszy jej trzewiki.

Świt już nieraz zaglądał do chałupy, kiedy zasiadano do t. zw. „koguta". Podawało się przy nim rosół z grochem, znowu mięso i kaszę pieczoną, czopowy zaś nie żałował wódki. Wówczas swaszka razem z młodą, przyodziane w rańtuchy, szły dookoła stołu i zbierały na t. zw. „biały wieniec", mówiąc: „Upraszamy na biały wieniec, bo się zielony zmienił".

A wtem drużki:

Zakukała kukułeczka na buku,

Brzydkoście ją zaczepili na uchu.

Zakukała kukułeczka na kole,

Brzydkoście ją zaczepili na czole.

Zakukała kukułeczka na jedli,

Powiadają nam tu teraz, żeście wszystko zjedli.

Na tem kończył się pierwszy dzień wesela. Drużki rozchodziły się do swoich domów, swaci zaś i muzykanci nocowali u rodziców młodej. Nazajutrz koło godziny 10-ej wysyłano swatów prosić gości. A trzeba ich było prosić, gdyż inaczej niktby na dalszy ciąg wesela nie przyszedł, tem bardziej, że w drugim dniu wydatek był niemały. Każdy bowiem gospodarz zaproszony brał ze sobą kwartę wódki, jego żona zaś najmniej funt masła, sera gomółkę, bochenek chleba, miarkę grochu albo pszenicy lub żyta. Naprzeciw nadchodzących gości wybiegała gromadka muzykantów z czopowym, który przybyłych rad częstował, z honorem wprowadzając ich do izby i sadowiąc za stołami. Po kilku kieliszkach podawano śniadanie, a to masło, ser i chleb, następnie barszcz z flaczkami lub skwarkami z cebulą. Niebawem pod przewodem swaszki z drużbą zaczynały się tańce. Tańczyli wyłącznie tylko gospodarze, jako że drugi dzień wesela dla nich był przeznaczony. Nietań-czący siedząc za stołami brali w zabawie udział takiemi przyśpiewkami :

Niebuby się młode lata prawie równały,

Gdyby się w swym nieodmiennym statku chowały,

Gdyby siła i uroda I do uciechy pogoda Nie upływały.

Dyjamenty aryjańskie i arabskie złota Mniej czynią, niż z młodością połączona cnota,

Gdyby mądrość przy tej stała,

Cenyby żadnej nie miała Z młodością cnota.

Lecz to klejnot niesłychany prawie u świata,

Żeby mądrość wraz była i młode lata;

Mądrość chodzi z sędziwością,

A płochość zasię z młodością 1 zło utrata.

Zbytki swoje rozprószywszy, na cudze goni,

Wola idąc za rządami tego nie broni.

Co po ojcu pozostało,

To niedługo w worku trwało Pana młodego.

Bo rozpustne ręce razem to rozsypały,

Co po groszu stare lata długo zbierały.

Długa praca dom buduje,

Jedna godzina zepsuje,

Iskrę weń rzuciwszy.

Lepiej było strzec szczupłego grosza i domu,

Nie przysięgło szczęście służyć, wierz mi, nikomu;

Tu dziś, jutro u sąsiada,

Tu wesele, podle bieda,

Pieśń swoje śpiewa.

Nieuważny afekt wszystkiem łacno szafuje,

Drogie zdrowie, a siebie tanio szacuje;

Blisko grobu razy znosi.

Lubo go o to nie prosi Uważna miłość.

Biegną lata jako łódka po bystrej wodzie,

Nie czas myśleć w późny wieczór o rannej szkodzie;

Choć zażyje lotnych koni,

Tego jednak nie dogoni,

Co z czasem uszło.

Nie susz kwiatu, gdy go jeszcze starość nie psuje,

Niech ci biały po zielonym kłos następuje.

Niech ci statek zawsze rządzi,

Za nim idąc, nie pobłądzi Swobodna młodzi.

Po gospodarzach odzywały się kobiety, tem więcej, że częsta kolejka wódki przydawała ochoty:

A ja se gosposia, a ja se pani,

Choć ja się napiję, nikt mnie nie zgani,

A ja se gosposia, a ja se kmieć,

Sprzedam se krasulkę, kupię se koszulkę,

Za resztę czepiec.

A ja se gosposia, dobrze sobie żyję,

Sprzedam se koszulkę, wódki się napiję,

Chłopa poczęstuję, to on mnie szanuje,

Dobram gospodyni.

Nie boję się pana, ani jegomości,

Bom se odrobiła wszystkie powinności;

Nie boję się pana, ani ekonoma,

Odbyłam se pańskie, będę siedzieć w doma.

W tym dniu wesela proszono i wójta. Szczególnie estymowa-nemu, gdy chciał tańczyć, ustępowali wszyscy. Wójt poczynał hardo:

Dada moja, dada, u wójta gromada,

Kto ją tam gromadzi, wójt wszystkich prowadzi.

Dada moja, dada, ja se wójt w gromadzie,

Choć ja się napiję, wszystko idzie w ładzie;

Choć za cztery kwarty dziś wódki zapłacę,

Gromada zapłaci, ja na tem nie stracę.

Dziś na pani swasi naszej piję zdrowie,

Wójt z swasią tańcuje, niech się gmina dowie.

Nie boję się księdza, ni we dworze pana,

Ja se wójt w gromadzie, danaż moja dana.

I hasał wójt długo, aż go swaszka musiała prosić, by zrobił miejsce karbownikowi, którego też prawie zawsze proszono na wesela. Karbownik tańczył z młodą. Przedtem wszakże wyśpiewywał trefnie:

A niema to, niema, jak to pański sługa,

Kiedy chcę tańcować, każda na mnie mruga.

Każdaby dziewczyna ze mną tańcowała,

Ażeby na pańskiem laską nie dostała.

Niema jak we dworze zostać karbownikiem,

Nie trzeba mu czapki zdejmować przed nikim.

Z laseczką po polu sobie spaceruję,

Jak złapię dziewczynę, to jej nie daruję.

I musi mnie każda dziewczyna pokochać,

Chociażby musiała za to długo szlochać.

Zagraj mi muzyka, zagrajcie mi basy,

Bo dla karbownika zawsze dobre czasy.

Złapię chłopu krowę, na trawie dziewczynę,

Mam dla siebie dochód na każdą godzinę.

Hejże dalej, hola i dana i dana,

Niema, jak to służyć we dworze u pana.

Mogę w basy płacić, grosza nie żałować,

Mogę z panią młodą sobie potańcować.

Moja pani młoda, chodźże ze mną w koło,

Poskaczemy sobie raźno i wesoło.

Za karbownikiem płacił w basy gospodarz księży, również tu proszony.

Ja u księdza służę, to mn dobrze życzę,

Ksiądz se w łóżku leży, a ja na muzyce.

Ja u księdza służę, mam nie mieć kochanki,

Lecz mnie wszystkie lubią w parafiji Hanki.

A choćby mnie która niby nie lubiała,

To patrzy, żeby se ze mną tańcowała.

Więc proszę o rękę do tańca Hanusi,

Jak Hanusia nie chce, to proszę Jagusi.

Zagraj mi muzyka w taniec dla wygody,

Ksiądz zapłaci za mnie, ma dobre dochody.

Jak se potańcujesz z księżym gospodarzem,

Możesz mu dać rękę kiedy przed ołtarzem.

Nieraz tańce tych honoracjorów trwały zbyt długo, tak, że gospodarze zaczęli się niecierpliwić. Proszono zatem o miejsce dla starszych z gościny. A gdy się prośbie stało zadość, któryś tam senjor intonował:

Jestem se gospodarz na szerokiej roli,

Pójdę se tańcować, choć mnie głowa boli.

A boli mnie głowa, pańskie zatrzymane,

Zapewne remanent13 od pana dostanę.

A księdzu znów meszne trza będzie odstawić,

Aby mi na cały rok chciał błogosławić.

Dosyć ja się, dosyć, wszystkiem naharował,

Myślą, że i przez to nie będę tańcował.

A ja se podskoczę, chociażem już stary,

Niech się wyprostują moje stare bary.

Niech kto chce, jak gwarzy, ja się nie turbuję,

Tylko sobie z kumą dzisiaj potańcuję.

Nie boję się biedy z moją żonką starą,

Zagraj mi muzyka, masz w basy talara.

Zkolei i biedota wsiowa przychodziła do głosu, taki dla przykładu zagrodnik, na wesele zaproszony:

Nie mam ci ja roli, więc mnie bieda bije,

Nie dbam ci nic na nią, jak wódki napiję.

Jestem wolny w zimie, w lecie,

Niech pańszczyznę robią kmiecie,

Ja sobie zarobię,

Wolnym w każdej dobie.

Lecz czasem bieda przysiada,

Człowiek nieraz ciężko biada,

Bo chałupa się rozłazi,

Kobiecina ledwo łazi.

A mnie od tej turbacyji,

Głowa boli ledwo żyję.

Co ja się ta będę tak bardzo frasować.

Wszystkie biedy zwalczę,' jak będę pracować.

Co się mam frasować wiele,

Graj muzyka, bo wesele.

Co ja tu teraz uczynię,

Nie chcą ze mną gospodynie,

Chodźno, stara moja luba,

Trza podskoczyć, chocieś gruba.

Podobało się to obecnym, to też wnet zaczęli wszyscy:

Hejże, hejże, każdy z swoją,

Kaci się ta kogo boją;

Jak się z swoją dobrze skacze,

Żonka lepsza niż kołacze.

Zbliżała się północ. Przychodził czopowy i prosił do obiadu. Gdy się jednak nie śpieszono, zabierał smyczki muzykantom, a tańczącym tłumaczył, że jutro tańca dokończą. Sadowiło się znowu starszyznę weselną: wójta, karbownika i gospodarza księżego w komorze, innych w dużej izbie. Czopowy nie ustawał w czę-stunku, tymczasem zaś podawano na długie stoły: kapustę, rosół z grochem, krupy z flaczkami i mięso, jeżeli go jeszcze nie brakło. Śpiewy i ożywione rozmowy przedłużały obiad, po skończeniu którego zabierali się już wszyscy do domu, dziękując za gościnę. Niekiedy tylko zostawał jakiś gość upity. Stawiano mu mimo to wódkę, bowiem według zwyczaju, dopokąd ktoś siedzi za stołem, musi być dlań napitek. Po wyjściu kompanji zjadali obiad domownicy, służba kuchenna, czopowy.

Nazajutrz, t. zn. we czwartek, w trzeci dzień wesela, proszono znowu gości, wszelako później, gdzieś koło południa. Prosili już rodzice młodych, sami młodzi i służba. Sprawa była łatwiejsza, w tym dniu bowiem goście nie przynosili niczego. O godzinie 2-giej lub 3-ciej podawało się śniadanie. Wódkę pito już niechętnie, ale zato z gustem barszcz o kwaśnym smaku. I tańce nie szły tak żywo, jak poprzednio, tem bardziej, że kto ze starszych gospodarzy chciał tańczyć, musiał posyłać do karczmy po wódkę. Ożywiało się wesele dopiero wieczorem, z przyjściem swatów i drużek, poddrużbich i podwierzchnych, a to celem wystawienia wiechy na dach. Drużki ze swaszką występowały po raz ostatni do tańca, niejako konkludując:

Wesele się kończy, bieda się zaczyna,

Nasza pani młoda już dziś gospodynią.

Wesele się kończy już za chwil niewiele,

A ty, pani młoda, bierz się do kądzieli.

Pan młody tu stoi i na ciebie mruga:

Bierz się do kądzieli, a on zaś do pługa.

Poddrużbi starał się oną wiechę wyrwać, drużki mu jednak na to:

Ten mój kochaneczek Ma chęć na wianeczek,

Choćbym miała drzymać,

Będę wianek trzymać.

Kiedy zaś poddrużbi wreszcie cel swój osiągnął, drużki, ścigając go, usiłowały znów odebrać mu wiechę:

Hejże Jasio podrygonie,

Myślał, że go nie dogonię;

Ja go przecież dogoniła,

Wieszynkem se wyzwoliła.

A bo to ja twoja żonka?

Nie dam wiechy, nie dam wianka.

Za trzecim razem poddrużbi odbierał wiechę i już jej z rąk nie puszczał, wydostając się z nią po drabinie na szczyt dachu. Wszyscy goście wychodzili z domu na podwórze. Swaszka, ująwszy kądziel z przędlicą, zapędzała teraz młodych bachałą, krzycząc: „Do kądzieli!". Na to drużki w śpiewie:

Na dach, wieszynko, na dach,

Już Marysia sąsiada.

Poddrużbi tymczasem popijał na dachu, następnie przymocowywał silnie wiechę i podlewał ją wódką, aby się dobrze trzymała. Co ukończywszy, rzucał na ziemię flaszkę, potem kieliszek. Jeżeli flaszka stłukła się, a kieliszek ocalał, wróżono stąd, iż młodym urodzi się najpierw syn; stłuczenie kieliszka oznaczało pierworodność córki. Po tym obrzędzie każdy z gości, niezgorzej pomęczonych, kwapił się do siebie. W piątek dostawała jeszcze starszyzna weselna w domu młodej śniadanie i obiad i w tym też dniu płacono zwykle muzykantom. Otrzymywali oni po garncu krup albo grochu, po bochenku chleba lub po dwa garnce pszenicy.

W niedzielą, po nabożeństwie, proszono na „poprawiny". Przyjmowano gości śniadaniem, a po nieszporach zaczynały się tańce, trwające zwykle do rana z przerwą potrzebną na obiad, podawany nocą, jak w dniach poprzednich. Wesele dobiegało końca, stąd dwoiła się ochota, zwłaszcza, że na poprawinach mógł już tańczyć każdy.

„Przenosiny" nie odbywały się w określonym czasie, chociaż najczęściej urządzano je po żniwach. Proszono wtedy najbliższych krewnych na małą gościnę. Nie było przytem żadnych bardziej charakterystycznych obrzędów.

Resumć.

Les noces constituent un moment trop important pour la vie nor-male des paysans pour qu’ils ne les fetent avec tout le bruit de joie possible et toute une riche gammę de ceremonies. Un rituel special rehaussait 1'importance de cette fete familiale: il etait le plus de-veloppe dans la seconde moitie du XIX® siecle. Cette epoque, que nous avons essayee de caracteriser, etait precedee par 1’abolition des corvees et achevee par la transfiguration du vi lagę polonais en un type nou-veau: alors beaucoup de formes caracteristiques de 1’ancien village polonais se sont perdues et ne vivent maintenant que dans le souvenir des vieux paysans.

Nous sommes loin d’affirmer que tous les rites de noces sont d’origine „populaire" : une partie est certainement empruntee aux nobles habitant la campagne — mais pas tous. La part du peuple est attestee par le contenu de quelques chansons attaquant d’une faęon assez prononcee les seigneurs. Aussi pourrions-nous, en faveur de la meme these, invoquer la conscience de la population elle-meme qui regarde les ceremonies de noces et les chansons comme sa propriete — son oeuvre unique.

Les noces elles-memes duraient alors trois jours, mais leurs pre-paratifs occupaient souvent beaucoup plus de temps. L’ „information" (zwiady) marque leur commencement, le banquet chez la maitresse de ceremonies (swaszczyny) leur fin. Les „fianęailles", „invitation“ et surtout la „veille virginale“ (wieczór dziewiczy) sont les ceremonies les plus inte-ressantes de 1’etape preparatoire. Un orateur ouvre le premier jour de noces toujours un mardi. par une harangue solennelle, nommee souvent „excusation“ (przeprosiny). Mais l’air solennel des hótes s'enfuyait vite apres la fin des ceremonies ecclesiastiques, comme le prouvent les chansons fredonnees par les invites se rendant a 1'auberge, ou se deroulait la premiere partie de la fete nuptiale. La meme on commenęait la danse. Ce n’est que vers minuit qu’on allait chez les parents de la jeune mariee, ou avait lieu la ceremonie de l'„imposition de la coiffure" caracteristique pour les mariees (zaczepiny). Le premier jour de noces etait reserve aux jeux et aux danses des jeunes gens; en revanche, le second jour appartenait aux plus ages, et seulement le troisieme jour tous sans distinction pouvaient prendre part aux rejouissances. Le soir de ce jour on plantait sur le toit de la maison un arbre orne de plumes blanches (wiecha), signe de la fin de la fete. Une sorte d’epilogue avait lieu le dimanche suivant dans la „correction" (poprawiny) ou chacun s’efforęait de son mieux de rattrapper ce qu’il croyait avoir perdu de plaisir. Le dernier acte des ceremonies nuptiales, le soidisant „change-ment de logis" (przenosiny) avait lieu ordinairement un certain temps apres et s’accomplissait sans eclat.

1

1 Zaznaczyć tu należy, że już Aleksander Saloni w pracy p. t. Lud łańcucki (Materjały antropologiczne, archeologiczne i etnograficzne. T. VI. Kraków, 1903, s. 229—48) poświęcił jeden rozdział obrzędom weselnym. Jest to jednak raczej zbiór pieśni weselnych i melodyj do nich, same obrzędy są tam uwzględnione w bardzo małym zakresie.

2

Czopowy miał pieczę nad wódką podczas trwania wesela, a jego zadaniem było także częstowanie nią gości weselnych.

3

Kwarta równa się raniej więcej litrowi.

4

   Ćwierć równa się mniej więcej 25 kg.

5

   Garniec mieści w sobie 4 kwarty.

6

Poddrużbi miał uprzywilejowane miejsce wśród swatów weselnych; nazywano go też dlatego pierwszym swatem. Pełnił on niekiedy na weselu pewne

7

czynności, które atoli nie były ściśle określone.

8

Podwierzchnią była pierwsza drużka, która opiekowała się wiechą i niosła ją do kościoła. Nazywano ją też w niektórych wsiach drągową. Podobnie jak poddrużbi wśród swatów, była podwierzchnią uprzywilejowana wśród drużek.

9

Wiechą nazywano młodą jodełkę, ubraną w białe, gęsie pióra, co miało oznaczać dziewiczość panny młodej. Gdy np. wdowa wychodziła drugi raz zamąż, nie było na jej weselu wiechy.

10

Niekiedy bowiem przed błogosławieństwem przepraszali młodzi rodziców, do czego ich wzywał ów mówca.

11

Byl to rodzaj harapa, splecionego często ze słomy.

12

Chemyłka była to drewniana obrączka, którą owijano włosami, by założony na nią czepiec nie spadł z głowy.

13

Tak nazywano karę za nieodbyte dni pańszczyzny.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdział 7. Rozwój nowoczesnych systemów szkolnych w XIX wieku (Stefan Wołoszyn) 133 7.1.
Image20 djvu 111 ją własnych, powiatowych żołnierzy, rozbijają jedność i siłę państwa. W wieku
ScanImage47 [ 94 h 4. Całkowanie na łańcuchach Z drugiej strony, J d(f dxl A ... A dx‘ A ... A dxk)
WA30879 I862 PRZEGLAD ARCHEOLOGJI2 I djvu 149 gramem J. Chrystusa, a w bibliotece Barberinich mamy
WA30879 I862 PRZEGLAD ARCHEOLOGJI1 I djvu 168 w drugiej połowie XIII w. jest niezrównanie prostaczą
WA30879 I862 PRZEGLAD ARCHEOLOGJI0 I djvu 188 Heraldyka . . . Ameryka . . . . IV. Archeologja XIX w
skanuj0060 (19) 124 Obyczaj Klimaszewska i.. 1981, Doroczne obrzędy ludowe [w:] i.tnoyrafia Polski.
img08601 djvu Całowałem łańcuchy, w które byłem kuty. Znalazłszy pod gładkością, przysady, narowy,
Sponsorzy6 djvu MAZOWSZE % jpPRUSKIE. Napisał MAZUR. Z fotograficzną podobizną tytułu „ Gazety Lud
Sponsorzy6101 djvu MAZOWSZE % jpPRUSKIE. Napisał MAZUR. Z fotograficzną podobizną tytułu „ Gazet
22461 obyczaje OBRZĘDY I OBYCZAJE LUDOWE RODZINNE •    obyczaje i obrzędy wywodzą się
ANEK 3 N R III Stan organizacyjny Stronnictwa Ludowego w powiecie ropczyckim w czerwcu 1935 r, Zarzą
Zwięzku Młodzieży Ludowej znalazł szerokie odbicie w powiecie ropczyckim, uwidoczniło się to na wiel
DIGCZAS001038f15 djvu — 15 Rac*ek Stefan, 1 p. I b. 1 komp., 1896, chory, 8-IV szp, rez. Cieszyn, 1
DOROCZNE POBOCZE OBRZĘDY I OBYCZAJE LUDOWE *    miały związek ze zmianami pór roku; z
Drzewo życia$3 2(J-30, Jednym z powszechnych elementów obrzędowości ludowej były postacie zwierząt l
DIGCZAS001038f07 djvu 7 Dziedzic Stefan, 5 p. 2 komp., clioty, 17 II szp. Legion. Kamińsk. Dziemba
DIGCZAS001038f20 djvu 20 — Dobraammi Stanisław, I p. II b. 3 komp., ranny 18-X 1914. Dobrzański Ste

więcej podobnych podstron