146
bajeczny park! Dziś o jego dawnej świetności świadczą tylko wspaniale kilkusetletnie drzewa. Zresztą aleje pozarastane zielskiem, wszystko zdziczałe, zaniedbane. Mimo to na każdym kroku widzi się najcudniejsze grupy drzew o różnych odcieniach zieleni; natrafiwszy na jakąś piękną, barokową altanę, stosunkowo mało zniszczoną, widzimy rozstawione po całym parku w nieładzie jakieś figury kamienne, jakby świętych, niszczejące pod wpływem działań atmosfery; aż wkońcu wychodzimy na jakiś wspaniały taras, w pobliżu którego stoi wielka, półokrągła ławka kamienna, na której siadłszy, ma się przepyszny widok w dole na szeroko rozlany Horyń, na Stary Wiśniowiec z domami w ogrodach, na jakąś cerkiew, wysuwającą się na pierwszy plan. Nasyciwszy oczy tym jedynym w swoim rodzaju widokiem, wracamy ku pałacowi, który ma piękny taras z zejściem po schodach do parku, wchodzimy na ten taras, i tu dopiero widzimy przez uchylone drzwi coś jakby kancelarję, w której przy biurku siedzi jakiś młody człowiek, któiy dyktuje, i jakaś młoda panienka, która pisze. Spostrzegłszy nas, młody człowiek wychodzi na nasze spotkanie, zaprasza do pokoju, a po krótkiej prezentacji, ofiaruje się na przewodnika po pałacu. Okazuje się, że oboje młodzi ludzie są Małopolanami z Galicji wschodniej, oboje z kulturą umysłową niepowszednią.
Piękna altana, którą widzieliśmy w parku, to altana Maryny Mniszchówny. Ławka kamienna przed tarasem, to ulubione miejsce ambitnych dumań przyszłej żony Dymitra Samozwańca; figury, rozproszone po parku, to kamienni święci z kościoła Karmelitów, których usunięto ze świątyni, gdy ją po r. 1863 przerobiono na cerkiew. Kościół wprawdzie po wojnie został odzyskany dla katolików, ale jakoś tych figur nie zabrano zpowrotem. Kancelarja, w której rozmawiamy, będąca jednym z trzech odnowionych pokoi pałacowych, to sypialnia Maryny Mniszchówny: w tern wgłębieniu w ścia-