PAŁTJBA _
no sercowe, osobno umysłowe, osobno płciowe itd., jak w pewnych płynach, które, zmieszane razem w jednym naczyniu i wstrząśnięte, po pewnym czasie układają się przecież w osobne warstwy. Jakkolwiek więc na pozór wszystko się „odstało”, Stru-mieński za mało już miał wiary w swój stosunek do Oli, uważał go za rodzaj koniecznego złego, które lepiej, że było takie niż inne, za wymierzone zwyczajnym cyrklem przeciętne szczęście, które mu dał pan los, poznawszy, że dając mu Angelikę, pomylił się w miarze. Tak istniały obok siebie dwie tragikomedie, nie rozumiejące się wzajemnie.
| [226] Dalej muszę znowu poruszyć wpływ literatury
i tzw. prądów umysłowych w sztuce na Strumień-skiego. Koniunktura literacka była teraz taka, że tzw. dekadentyzm, secesja, po okresie walk, w których je odsądzono od czci i wiary, zdobyły pewne prawo obywatelstwa i, jak niektórzy znawcy mówili, ukłasyczniły się. Zmiana ta dokonała się stosunkowo dość prędko. Nowym aspirantom sztuki wskazywano już nawet weteranów dopiero co uklasycznio-nego prądu jako wTzory do naśladowania, jako tych, którzy już właśnie „dopełnili miary tego, co w sztuce dozwolone”. Więc biedacy nowi nie mieli nic innego do roboty, jak wołać z Aleksandrem Wielkim: „Mój ojciec podbił świat cały, a mnie nic nie zostawił!” To działo się przy „głównych ołtarzach” sztuki i literatury, jednakże dla publiczności naszej owi weterani i ich naśladowcy byli właśnie dopiero teraz nie uznanymi, uciskanymi i prześladowanymi, bo „prąd” dopiero wtedy zyskiwał tu zwolenników, gdy go już gdzie indziej dostatecznie sprawdzono i wypróbo-
TAMEN USQUE RECUKRET?
wano, gdy już zagiął swe ostrze i nie był istotnie szkodliwym.
Znamy dawne stanowisko Strumieńskiego wobec współczesnych prądów umysłowych. Otóż jak wówczas, tak i teraz przyłączył się on do rzekomej mniejszości, słuchającej jak trawa rośnie, pociągało go to nawet, żeby być zwolennikiem idei „zapowietrzonych”. Był zelektryzowany. I jak pierwej, tak i teraz przystosowywał idee, wyrzucane na brzeg przez „prądy czasu”, do sprawy Angeliki. Znalazł teraz rehabilitację i uprawnienie tego, czego się dawniej w myślach wstydził, co dlań było tylko zastraszającym, niesłychanym, czymś, co trzeba ukryć pod zie- [227] mię lub sfałszować — i odetchnął. Poznawał dalsze dzielnice swego charakteru tak, jakby rozszerzał swój majątek lub odkrył w nim kopalnię.
Nie od razu odbyła się w nim ta zmiana. Wszakże czuł, że nowe rzeczy, do których lgnął, są poniekąd w sprzeczności z poglądami, które dopiero niedawno na sobie wymusił. Właściwie nowa jego ewolucja nie była dokładną, symetryczną recydywą, bo kiedy wówczas „wypędzał swą naturę”, działo się to na tle antagonizmu „czynu” z „myślą”, Hamleta z For-tinbrasem, neurastenii ze zdrowiem, teraz zaś przeciwstawieństwo brzmiałoby raczej: filister i deka-dent, albo — ponieważ do nazwy dekadenta nikt przyznać się nie chciał: — filister i człowiek subtelny, wyczuwacz, vulgo subtelniaczek, kulturalny Europejczyk o skomplikowanej duszy. — Otóż jakiś czas tolerował Strumieński u siebie i starego, i nowego gościa (nie poprzebijane ścianki), odkładał załatwienie tej dwoistości na później, a tymczasem nie