98 Emile M. Cioran
nasze nowe życie bezmierną jasnością i niech odnaleziona płodność raduje się świetlistą ekstazą. Teraz wizja nowego człowieka nie będzie już jedynie marzeniem. Inne soki życia, a potem inny człowiek!
Jeśli sprężyny tego przeciętnego i spokojnego życia się nie zerwą, droga absolutnego istnienia pozostanie zamknięta. Niech sprężyny innego życia będą tak naprężone, by w ich wolności każde poruszenie oznaczało absolut!
Moja dusza zamartwia się w obliczu tego świata, w którym ludzie żyją po to, by unieszczęśliwiać się jeden po drugim.
Jak mogą dalej oddychać, zasiawszy takie spustoszenie?
Każdy powinien pragnąć nieszczęścia dla siebie, by oszczędzić go innemu. Tysiąckroć bardziej znośnym jest zostać samemu unieszczęśliwionym, niż uczynić nieszczęśliwym innego. Cóż za myśl, że istnieją ludzie, którzy mogą spać, podczas gdy inni cierpią z ich winy. Należałoby zniszczyć kulturę, która pozwala mówić o ideale, kiedy płyną łzy. Jak nie odczuwać żalu po czystości w świecie, w którym możemy istnieć w sposób istotny jedynie w nieszczęściu?
Wszyscy już skrzyżowaliśmy łagodne, czułe i pocieszające uśmiechy. Dlaczego nie przeklinaliśmy ich za to, że są całkowicie różne? Jeden uśmiech kobiety wart byłby więcej niż trzy czwarte ludzkiej myśli, gdybyśmy umieli widzieć w nim uśmiech życia. Iluż jednak spośród nas wyobraża sobie wtedy szczęście we wzajemnej ekstazie, iluż z nas złożyło przysięgę w imię innego życia!
Dlaczego przypisuję winę człowiekowi? (Dlaczego trzeba, byśmy czynili to samo między sobą?). Dlatego że istota ludzka nie podsyca ognia życia, dlatego że nie przeżywa w płomieniach narodzin i zniszczenia rzeczy.
Dlatego że nie płonie pragnieniem czystości i nie umiera w zalewie światła i jego ostatecznej jasności.
Pragnąłbym, by życie płynęło w człowieku, czyste jak muzyka Mozarta. Nie posunął on jednak doświadczenia tragiczności aż do jego kresu, by spłonąć pragnieniem czystości, ani nieszczęścia i bólu aż do szaleństwa, by myśleć o tym szczęściu, które mogłoby być tak głębokie. W całej historii człowieka szczęście nie osiągnęło takiej głębi jak u Mozarta. Kiedy człowiek wyciągnie już wszystkie wnioski ze swej kondycji, marzyć będzie jedynie o tym, by zatracić się w transcendentnych harmoniach. Wlcdy człowiek będzie szczery wobec samego siebie. ('złowiek musi umrzeć, człowiek powinien w nas umrzeć, /. lej agonii wytrysnąć mogłoby nowe życie, pełne czystego entuzjazmu i zachwycających ekstaz. To nie siła powinna określać puls życia, lecz odwzajemniona ekstaza, która powinna łączyć ze sobą istoty w niematerialnych drżeniach.
Jak w obrzędzie religijnym, niech ich gesty noszą /.immię symbolu, niech spojrzenia kreślą niematerialne ki żywe, a subtelne zbliżenia mieszają w promieniującej kąpieli czyste soki tak wielu żywotów, które wyrażają się pik lony melodii. Niech wszystko naznaczone zostanie piętnem ekstazy, niech każdy akt życia będzie współuczestnictwem w esencji, bezpośrednim kontaktem w obej-umiącym wszystko rytmie ducha.
liyć pierwszym w przestrzeni — taki był ideał podboju lozciągłości. Niech wizja innego życia będzie tak głęboka, hy istnienie, które wzrosło w ekstazie, nie uważało już pi /estrzem za przeszkodę, lecz — obejmując źródła życia by mogło w każdej chwili dotrzeć tam, skąd życie