Nawet prorok więc, który wówczas był jeszcze chłopcem, nie zrozumiał wezwania, jakie przyszło do niego z transcendencji. Jak przeto zwykły człowiek ma być zdolny do rozpoznania od razu transcendentnego charakteru owego głosu, który słyszy ze swego sumienia? I dlaczego ma nas dziwić, że głos, który mówi doń w sumieniu, uznaje zazwyczaj za coś, co ugruntowane jest wyłącznie w nim samym?
A więc człowiek niereligijny traktuje swoje sumienie jako faktyczność psychiczną, zatrzymuje się przy owym fakcie jako czymś tylko immanent-nym. Ale możemy powiedzieć, że zatrzymuje się przedwcześnie, uznaje bowiem sumienie za coś ostatecznego, za ostatnią instancję, przed którą ma odpowiadać. Sumienie nie jest jednak ostatnią instancją odpowiedzialności, nie jest żadną ostatecznością, lecz czymś przedostatecznym. Człowiek niereligijny, który nie wykracza poza sumienie, którego pytania nie sięgają dalej niż ono, zatrzymał się przedwcześnie na drodze poszukiwań sensu, doszedł jakby dopiero do szczytu drugiego w kolejności.1 Ale dlaczego nie idzie dalej? Ponieważ nie chce tracić „twardego gruntu pod nogami”, ponieważ szczyt właściwy jest ukryty przed jego wzrokiem, przesłania go mgła i w tę mgłę, w niepewność człowiek nie waży się wkroczyć. Ryzyko to. podejmuje tylko człowiek religijny. Ale co miałoby im przeszkadzać, żeby tam, gdzie jeden pozostaje, drugi zaś zrywa się do pokonania ostatniego odcinka drogi, rozstali się bez gniewu?
Właśnie człowiek religijny musi być zdolny do uszanowania negatywnej decyzji swego bliźniego, musi ową decyzję uznać zarówno za zasadniczą możliwość, jak też przyjąć jako rzeczywisty fakt. Człowiek religijny bowiem musi wiedzieć, że Bóg chciał i stworzył wolność owej decyzji. Człowiek przecież jest w takim stopniu wolny, stworzony jako wolny przez swego stwórcę, że owa wolność jest aż wolnością odmowy, sięga tak daleko, że to, co stworzone, może opowiedzieć się przeciw swemu stwórcy, że może również zanegować Boga.
Niekiedy oczywiście człowiek zadowala się tym, że neguje tylko imię Boga, wiedziony pychą mówi tylko o „tym, co boskie” czy o „boskości”, a najchętniej nadaje jej jakieś prywatne nazwy czy też skrywa za mętnymi, mglistymi wyrażeniami o panteistycznym zabarwieniu. Równie mało jest bowiem odwagi w wyznawaniu tego, co się już poznało, jak pokory w posługiwaniu się słowem, które ludzie stosowali od tysiącleci — prostym słowem „Bóg”.
Dotychczas mówiliśmy głównie o tym, przed czym człowiek jest odpowiedzialny, i widzieliśmy, jak przy tym problematyka etyczna przekształca się w religijną. Ale sumienie nie tylko wskazuje na transcendencję, lecz również wyłania się wewnątrz transcendencji. Jest więc nie-redukowalne ontycznie. Z zagadnień źródeł sumienia nie ma żadnego wyjścia psychologicznego, psychogenetycznego, lecz tylko ontologiczne.
Daremność wszelkich prób ontycznej redukcji sumienia, to znaczy ontycznego rozstrzygnięcia pytania o jego pochodzenie, widział już Hebbel, który w liście do Uechtritza (z 13 maja 1857 r.) pisał: „Sumienie pozostaje w zdecydowanej sprzeczności z wszelkimi celami, jakie wyłaniają się przed człowiekiem na gruncie materializmu. A jeśli usi-
51
W amerykańskim wydaniu z 1975 r. Autor dodaje, w nawiasie, do tych twierdzeń komentarz: „Jest to oczywiście sposób, w jaki człowiek religijny patrzy na niereligijnego”. Przyp. tłum.