Szaleniec więc nie mówi o Bogu wierzących, który zawsze był i zawsze będzie, ale raczej o tym, co Bóg reprezentował i znaczył dla jego kultury. Ten Bóg był wspólną wiarą w Boga, wiarą, która w dziewiętnastowiecznej Europie wygasała. Tam gdzie kiedyś był Bóg - w centrum wiedzy i znaczenia - teraz jest pustka. Zarówno nauka, jak i filozofia traktują Boga jako do nich nienależącego i człowiek staje się miarą wszechrzeczy.
My, ludzie Zachodu, zwracając się jeszcze bardziej w stronę przyrody i odwracając od tego, co nadprzyrodzone - „zabiliśmy” Boga naszych przodków. Niewierzący w przypowieści Nietzschego myślą, że poszukiwanie Boga jest raczej zabawne - tylko szaleniec zdaje sobie sprawę z niezwykłej powagi śmierci Boga. Nie żeby ją opłakiwał; w istocie nazywają „wielkim aktem”, ale prawdopodobnie aktem zbyt wielkim dla nas, dla morderców, do zniesienia. „Czy po to, aby okazać się jedynie jego godnym, nie powinniśmy sami stać się bogami?”1.
To jest pytanie postawione w przypowieści Nietzschego, który w rzeczywistości czuł wstręt do metafizycznych spekulacji na temat zrozumiałości, natury i istnienia (lub nieistnienia) takich nadprzyrodzonych abstrakcji jak „Bóg”. Nie mógł kpić z Boga, ale miał dużo do powiedzenia na temat religii - w szczególności chrześcijaństwa. Religia, przez skupianie się na życiu wewnętrznym, jest dla niego w rzeczywistości rodzajem śmierci - odciąga nas od życia i prawdy, które są na tym świecie, a nie w jakiejś nadprzyrodzonej krainie nig-dy-nigdy.
Co więcej religia taka jak chrześcijaństwo, poza nauczaniem^ o Jezusie, podtrzymuje nietolerancję i konformizm, których Nietzsche szczególnie nienawidził. Wszystko, co stare, zwyczajowe, normatywne lub dogmatyczne - sądził - jest przeciwne życiu i godności. Ujawnia to, co nazywał „moralnością niewolnika”. W pewnym sensie, aby człowiek mógł żyć - musi „zabić” Boga - musi przezwyciężyć dogmaty, konformizm, przesądy i strach. Jest to niezbędny pierwszy krok na drodze stawania się, nie bogiem, ale „nad-człowiekiem” (Ubermensch) [patrz rozdział Nadczłowiek].
Nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki
Herakiit
Współcześni Heraklitowi Grecy nadali mu przydomek „Ponury” i mieli swoje powody. Herakiit (żył ok. 540-480 p.n.e.) był prawdopodobnie najbardziej proroczym spośród wszystkich myślicieli przed Sokratesem. Surowy i wyniosły, nieugięty w swoich poglądach, twierdził, że wszystkie rzeczy, tak dobre, jak złe, są niestałe.
Podobnie jak Tales z Miletu (ojciec greckiej filozofii), Herakiit sądził, że wszystko, co istnieje, powstało z jednego pratworzywa (gr. archć - początek), którym musi być jeden z czterech „żywiołów” - ziemia, powietrze, ogień i woda. Tales wybrał wodę, Hera-klit natomiast ogień. „Całością wszechrzeczy steruje błyskawica”2 - tak brzmiała jego tajemnicza maksyma.
Świat, twierdził, jest jak płomień świecy: zawsze pozornie ten sam, ale nieustannie zmieniający się, jeśli chodzi o formę substancji. Co dziwne, że jego najsłynniejszy przykład tego paradoksu for-ma-substancja ma „wodny” charakter: „Nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki”. Bo chociaż rzeka może się wydawać zawsze tą
27
Tamże.
Filozofia Starożytnej Grecji i Rzymu, J. Legowicz (red.)