dzy ludzi — nie wróci... że dobiła do przystani, w której znajdzie wieczność ukojenia.
Niech ją szukają... ona już nie zawoła — ona już do nich nie wróci...
Ulewa biła w głazy; chwilami w mrok jamy wpadały bryły lodu... i tajały u jej stóp... Chwilami zrywał się wicher — huczał i wył w górach, jak horda demonów — wpadał do jaskini... i nagle tu cichł, i tylko miękko głaskał jej włosy... A ona drżała pod dotknięciem tych chłodnych, powiewnych, drżących rąk... Budziły się w niej — jak mgły — niejasne jakieś, bardzo, bardzo dawne! przedbytowe jakby wspomnienia...
— Otom skazana na śmierć — myślała, drętwiejąc. Na śmierć!... tak... po życiu... i na wiekuiste potępienie. Bo to życie było grzechem...
— Grzechem!... — świsnął skowytem wicher w szczelinach skał.
Patrzała w swoje życie i patrzała w swoją duszę. Zasyczały w nich wszystkie węże ambicji i zemsty... zagotowała się cała jej dzika, nienawidząca, śmierć wokoło siebie i zniszczenie siejąca natura... 1 wobec tego piekła, ziejącego ze wspomnień — bielała. Jej instynkt sprawiedliwości wołał męki pokutnej dla wszystkich popełnionych i nie popełnionych... dla wszystkich zaczajonych w jej duchu zbrodni...
— Kary! śmierci! — wolała rozpaczliwie, łamiąc ręce.
— Śmierci! — zawyło z dziką rozpaczą w górach.
Za jaskinią szlochała beznadziejnie ulewa. Duch Agni rozpłakał się w mrokach czarnej, dzikiej kołyski małpoludów...
— Oto idę w śmierć... idę w ramiona Nirwany. Otom raniona śmiertelnie, bez kropli krwi, i cała w białych ranach...
1 znów spojrzała w swe życie i w swą duszę. Zapłakały w niej w głos — nieutulone wszystkie krzywdy... wyrządzone jej przez wszystkich... wszystkie sny niewyśnione, wszystkie kościotrupy zagłodzonych żądz, wszystkie wielkie i wszystkie bezrozumne męki...Zapłakała w głos cała straszna nędza jej życia... nędza i męka ciała — targanego przez brak i choroby... nędza i męka jej ducha, na którego zniszczenie sprzysięgła się cała — cała ziemia! cały — cały świat!
— Śmierci! śmierci! nicości dla moich mąk... Niszczyłam — bo mnie niszczyli! nienawidziłam, bo mnie karmiła nienawiść... I trawiłam się sama — pożerając drugich! Ja — Agni! ja, ogień Nieba, lęgnący węże w kałużach ziemi!
— O, Agni! — zapłakał huragan na szczytach gór.
Duch jej zamilkł. Oparła się bezwładnie o głazy...
po twarzy spływały jej wielkie łzy. Ulewa szlochała za jamą — a wicher mówił, szumiąc potęgą i bólem:
— Jam jest, który jest i który cię kochał w wieczności, unosząc się wraz z tobą nad chaosami nie stworzonych światów... Jam jest, który dla ciebie stworzył plejady gwiazd, dla ciebie zapalał płomienne
155