196
Ludomir R. Lozny
— Przez trenerów, byłych zawodników, którzy są nadal związani z grą, którzy pilnie studiują swoje błędy, kreują nowe strategie i testują je w akcji na boisku | ciągnął dalej Doświadczony.
— Wydaje mi się, że wiem ku czemu zmierzasz — powiedziało Dziecko-Lat-Sie-demdziesiątych.
Wiedzieliśmy, że kłamie.
— Uważa się, że jest nas tu w Stanach ponad cztery tysiące praktykujących archeologów — kontynuował swój wywód Doświadczony. Większość to gracze drugiej i trzeciej kategorii. Ale kiedy daje się nam szansę gry, staramy się, jak umiemy najlepiej. Oczekujemy też porad i strategii od całkiem pokaźnej grupy archeologicznych „trenerów” - weteranów, ludzi których cenimy i szanujemy, albowiem oni przechodzili kiedyś przez to samo, co my teraz. Ostatnio jednak pojawił się nowy rodzaj archeologów. Archeologicznych sprawozdawców. Siedzi taki wysoko ponad boiskiem i cytuje Hempla, Kuhna czy Poppera. Nie zna naszej strategii, domyśla się jej, ale wytyka nam, kiedy nie spełniamy jego oczekiwań. Mówi na przykład: „Lew Binford, kiedyś najszybszy mózg archeologiczny w terenie, w tym sezonie jest, trzeba przyznać, nieco zagubiony”. Albo też stwierdzi, „To szokujące widzieć tak doświadczonego Struevera, popełniającego błąd jak nowicjusz”.
Obawiam się, chłopcze, że z roku na rok będzie coraz mniej graczy na boisku, a coraz więcej sprawozdawców wysoko nad nami. Zycie jest tam łatwiejsze, ale jest to również miejsce, które rodzi wiele arogancji. Nikt z nich nigdy nie kopnął źle piłki, albo, mówiąc wprost, nie pomylił się w klasyfikacji fragmentu ceramiki, albo też nie narysował źle profilu. Osądzają innych, sami nie będąc w zasięgu krytyki. Faceci ci często są lepiej widoczni aniżeli gracze, a niektórzy nawet stają się sławni. I rzadko ktoś zwróci uwagę, że właściwie mają oni mały, albo żaden, strategiczny i teoretyczny wpływ na przebieg gry, albowiem są zbyt oddaleni od miejsca, gdzie się gra. I gracze wiedzą o tym. Zwłaszcza archeolodzy kontraktowi i ci z nas, którzy długo pracowali w terenie. „Sprawozdawcy” ci patrzą na nas z góry jak na grupę głupich, spoconych osiłków. A my mamy już tego tak cholernie dość, chłopcze. Taka jest prawda.
— No, ale z pewnością nie odmawiasz znaczenia teorii w archeologii - powiedziało Dziecko-Lat-Siedemdziesiątych. Jestem pewien, że stosowałeś w swoich pracach to, co Binford nazwał kiedyś middle-range theory.
— Oczywiście I odparł Doświadczony. Stosowałem skutecznie do uporządkowania moich danych. I to jest jedno z podstawowych zadań teorii. Problem pojawił się wtedy, kiedy ci faceci z boksu prasowego uznali „teorię archeologiczną” za subdyscy-plinę archeologii. Misję wyższego rzędu aniżeli poszukiwania informacji o przeszłości, które dla nich są jedynie formą pracy fizycznej. Jakby tego jeszcze było mało, niektórzy z nich zaczynają myśleć o sobie jako o filozofach nauki.
— To mnie fascynuje — ożywiło się Dziecko.
— Chłopcze — odparł Doświadczony — to byłoby fascynujące, gdyby robili to dobrze. Niestety, w większości są w tym jeszcze gorsi, aniżeli w prowadzeniu badań w terenie.
— Niektórym udaje się nawiązać dialog z filozofami — zauważyło Dziecko.