Opowieści
0 demonach życia społecznego Skrzaty i kłobuki
„Pewien kmiotek, wyszedłszy raz w pole, znalazł zmokłe i drżące od zimna kurczę. Zdjęty litością wieśniak zabrał je do domu i posadził na piecu, aby się ogrzało. Kurczę owo po krótkim czasie zaczęło znosić żyto i pszenicę. Zmiarkował chłopek, co się tu święci, spostrzegłszy owe kupki naznoszonego zboża. Nic nie mówiąc, schwycił owo kurczę, które było skrzatkiem, tęgo wy-tłukł i wyrzucił za drzwi. Dopiero o trzy staje coś zarechotało, a zboże owo naniesione znikło" („W. Ks. Poznańskie", 27).
„To biło przed to wojno, to jeden to sie wżenił, a jego ojciec to nioł tego ptoszka — kołbuka, to mu się góra od zboża na przednówku załamywała, psie-niądze nioł i kunie dobre, bo mu ten kołbuk znosił. A potem ten ojciec umerł
1 zostawił dwóch sinów. I ten sin Jan poszedł na górę i siedziała tam tako kokoszka, grzebała w zbożu, to łon wziął gałęzi i to kokoszkę zbziuł i wignał. A ten jego brat młodszy, co bił osiem roków stary, to na wziosce poziedywał, co brat kokoszkę zbziuł i wignał. I teraz ta kokoszka nie przichodzi i nie nosi, konie zdichają i krowi nię mogo wstać, a to kokoszka resztę zboża wynosi. A ojczulek to w beczce psiorów nakładł i jajecznicy napiekł i zaniósł tej kokoszce, to niał szistko. To ten modszi August, to jak bił dorosły i sie wżenił do Ulnowa, to postarał się o tę kokoszkę. I gospodarka mu szła bardzo dobrze. I dość raz*i b»iło zidać w noc*i o dwunastej godzinie, że taki szum i ogień, skri takie wpadali przez komin do tego gospodarza. Jednego razu to ja wzidział i mówię mu, że sadze się zapaliły, a mój sąsiad mózi, co nie, tilko kołbuk przi-szedł do niego" (A. Szyfer, s. 105).
Mamimy
„Jednego dnia Pietrek żął żyto u jakiegosik gazdy na Pańskim, a były wtenczas wielgie gorąca. Ludzie żęły sierpami, a między nimi była też jedna taka dziopa, co miała bąka. Położyła go na miedzy, zawinena w chustkę, a sama żęła wraz z inszymi. I co się nie dzieje — kiej wszyćka żęły i nie obzierały się za siebie, spod lasu wyszła mamona, podeszła po chychmie pod miedzę, porwała jej dziecko, a sama podłożyła jakiegosik zimorodka czy odmieńca. Dopiero jak się ten odmieniec zaczon drzeć, tak wszyćka uźrały, co się podziało. Mamona była już ino kondek od lasu, a podrzutek darł się wniebogłosy. Ludzie strapiły się okrutecznie i nie wiedziały, co robić. Ino jeden Piechowicz nie stracił rezonu.
— Nic się nie bój! — pedział do dziopy, co płakała za swoim dzieckiem.
206