463
VIII. Mit
czeństwo, walka z pożarami i powodziami, zaopatrzenie, policja. A zresi
gdybyż chodziło tylko o zwykły brak środków! Najbardziej haniebi zaniedbania materialne są w dużych miastach regułą.
Wszystko to wynika z nadmiernej liczby ludzi. Jednakże wielkie miast ich przyciąga. Każdemu dostaje się jakaś część, jakiś okruch z tego pasożyt niczego życia. O tym, że w owych uprzywilejowanych miastach zawsz można jeszcze coś skubnąć, świadczy ich świat przestępczy, który nieod miennie gromadzi się w najbardziej prestiżowych spośród nich. W roki 1798 Coląuhoun tak narzeka: „Sytuacja (...) zmieniła się całkowicie od czasu obalenia dawnego rządu we Francji. Wszelcy szalbierze i przestępcy, którzy aż do tamtej pory ściągali do Paryża ze wszystkich stron Europy, uznali Londyn za swój główny punkt zborny i za scenę, na której mogą z największą korzyścią szlifować swoje talenty i uprawiać rozboje...” Paryż jest zrujnowany, a więc szczury opuszczają statek. „Nieznajomość języka angielskiego, co było dla nas ratunkiem (...), nie jest już przeszkodą: nigdy jeszcze znajomość naszego języka nie była tak powszechna i nigdy posługiwanie się językiem francuskim nie było czymś tak zwykłym w tym kraju, zwłaszcza wśród młodych ludzi...”142
Oczywiście nie należy iść w ślady żałosnego konserwatysty, jakim był Coląuhoun. Olbrzymie miasta mają swoje wady i zalety. Tworzą one nowoczesne państwo w tej samej mierze, w jakiej są jego wytworem. Dają impuls dla wzrostu rynków narodowych i samych narodów. Tkwią w sercu kapitalizmu i tej cywilizacji, która w Europie coraz lepiej miesza swe rozliczne barwy. Dla historyka stanowią przede wszystkim cudowny sprawdzian procesów ewolucyjnych w Europie i na innych kontynentach. Jeśli je należycie zinterpretujemy, stworzymy tym samym całościową wizję dziejów życia materialnego i wykroczymy poza jego zwykłe granice.
Ogólnie biorąc, problem dotyczy wzrostu gospodarczego w epoce przedrewolucyjnej. Miasta są tu przykładem głębokiego braku równowagi, wzrostu asymetrycznego, inwestycji irracjonalnych i nieproduktywnych na skalę całych krajów. Czy winę za to ponosi nienasycona żądza luksusu, jaka cechuje te olbrzymie pasożyty? Tak twierdził Jan Jakub Rousseau w Emilu: „Wielkie miasta wyczerpują państwo i stanowią o jego słabości! Bogactwa, które wytwarzają, są zawsze pozorne i złudne — dużo pieniędzy, a mało korzyści. Mówią, że Paryż kosztuje króla całą prowincję, a ja myślę, że kosztuje go więcej niż kilka prowincyj i że pod wielu względami Paryż żyje na koszt prowincyj: wszak większa część ich dochodu idzie do Paryża i tu wsiąka, nie wracając już nigdy ani do króla, ani do narodu. Nie mogę zro-
Wielkie miasta zumieć, jak w obecnym wieku matematyków nie znalazł się żaden, który by obliczył, ile razy Francja byłaby potężniejsza, gdyby zniszczono Paryż!”143
Jest to intelektualne nadużycie, ale tylko częściowe. Problem został dobrze postawiony. Zresztą czyż człowiek żyjący pod koniec XVIII wieku i bacznie śledzący spektakl swoich czasów nie miał prawa zadawać sobie pytania, czy te miejskie monstra nie były na Zachodzie zapowiedzią podobnych niedrożności, jak w imperium rzymskim, gdzie sam Rzym stał się kulą u nogi, lub jak w Chinach, które na północy utrzymywały olbrzymią, bezwładną masę Pekinu? Niedrożności, a więc końca ewolucji. Wiemy jednak, że wcale tak nie było. Błąd Sebastiana Mercier wyobrażającego sobie świat w roku 2440144 to jego wiara, że przyszły świat nie zmieni swojej skali. Widział on przyszłość w powłoce współczesności, jaką miał przed oczami, czyli Francji za Ludwika XVI. Nie podejrzewał istnienia bezmiernych możliwości, jakie już się otwierały przed monstrualnymi aglomeracjami jego epoki.
W istocie ludne i częściowo pasożytnicze miasta nie powstają same z siebie. Są tym, czym społeczeństwo, gospodarka i polityka pozwala im być i do czego je przymusza. Stanowią miarę i skalę. Jeśli zbyt natrętnie panoszy się w nich luksus, to dlatego, że taki jest ład kulturalny i polityczny, że kapitały i nadwyżki gromadzą się właśnie tam, po części z braku lepszego użytku. Zwłaszcza zaś nie należy sądzić wielkich miast w oderwaniu, należą one bowiem do całych systemów miejskich, które ożywiają, lecz przez które są też determinowane. Pod koniec XVIII wieku zapoczątkowany został proces postępującej urbanizacji, który w następnym stuleciu ulegnie przyspieszeniu. Za ową scenerią Londynu i Paryża odbywała się przemiana jednej sztuki życia, jednego stylu życia w nową sztukę i odmienny styl. Świat dawniejszy, w trzech czwartych wiejski, rozpadał się powoli, lecz definitywnie. Zresztą nie tylko wielkie miasta odbierały trudny poród nowego ładu. Faktem jest, że stolice asystowały rodzącej się rewolucji przemysłowej jedynie z pozycji widzów. To nie Londyn, lecz Manchester, Birmingham, Leeds, Glasgow i niezliczone małe miasta proletariackie nadały rozpęd nowej epoce. To nawet nie kapitały nagromadzone przez patrycjuszy XVIII wieku zostały zainwestowane w nową przygodę. Londyn dopiero około roku 1830 przechwyci ten ruch na swoją korzyść za pomocą więzi finansowych. Przemysł musnął na moment Paryż, potem przeniósł się w swoje prawdziwe środowisko, do pokładów węgla na północy; do Alzacji i jej energii wodnej; do Lotaryngii i jej żelaza. Wszystko to nastąpiło stosunkowo późno. Podróżnicy francuscy odwiedzający Anglię w XIX wieku, tak często krytyczni, byli przerażeni koncentracją przemysłu i jego brzydotą; Hipolitowi Taine wydawało się to „ostatnim kręgiem piekieł”. Czy jednak wiedzieli, że Anglia, która padła ofiarą urbanizacji i pomnożenia liczby ludzi w miastach