418 VIII. Atol;
niż Kanton, zarówno jeśli chodzi o krótkie, jak i długie trwanie. Miast leżące „o trzydzieści mil od morza odczuwa jeszcze w licznych zbiomikae. wodnych pulsacje pływów. Możliwe jest tam więc spotkanie statków morskich, dżonek, trójmasztowców z Europy oraz flotylli sampanów, któit docierają do wszystkich lub prawie wszystkich rejonów Chin dzięki siec kanałów.” „Dosyć często kontemplowałem piękne widoki Renu i Mozyv; Europie — pisze Brabantczyk J.F. Michel (1753) — lecz nie mogą one dat ani ćwierci tego, co każe podziwiać jedna rzeka kantońska.”5* Mimo to Kanton zawdzięczał swój wielki rozwój w XVIII wieku pragnieniu dynastii mandżurskiej, by odsunąć handel z Europą jak najdalej na południe. Gdyby kupcom europejskim pozostawiono swobodę, woleliby docierać do Ningbc i rzeki Yangcy; przeczuwali też zalety Szanghaju i korzyści płynące z dotarcia do samego centrum Chin.
To również geografia w połączeniu z tempem, a raczej powolnością transportu w owych czasach spowodowała powstanie niezliczonej liczby małych miasteczek. Trzy tysiące miast różnej wielkości w XV-wiecznych Niemczech to tyleż etapów podróży, oddalonych od siebie o 4 do 5 godzin drogi na południu i zachodzie kraju, a o 7 do 8 godzin na północy i wschodzie. Punkty przeładunku znajdują się nie tylko w portach, pomiędzy venuta ter-rae i venuta maris, jak mawiano w Genui, gdyż czasem przenoszono ładunki z wozów na barki rzeczne lub na odwrót, używając „juków na górskich ścieżkach, a wozów na równinie”. Prawdą jest zawsze, że miasto wchłania ruch, a stwarza nowy, rozprasza jedne towary i ludzi, a gromadzi innych, i tak bez końca.
O prawdziwym mieście świadczy ruch na zewnątrz i wewnątrz jego murów. Gemelli Careri po dotarciu do Pekinu w roku 1697 skarży się: „Wiele mieliśmy znoju tego dnia z powodu mnogości wozów, wielbłądów, klaczy, które przybywają do tego miasta i opuszczają je, a jest ich tyle, że z trudem można posuwać się naprzód.”57
Ten ruch daje się odczuć wszędzie, gdzie dociera wpływ rynku miejskiego. Pewien podróżnik mógł powiedzieć w 1693 roku o Smyrnie, że jest „niczym więcej niż bazarem i targiem”.5* Wszelkie jednak miasto, zawsze i wszędzie, jest przede wszystkim właśnie rynkiem. Miasto bez rynku jest czymś nie do pomyślenia, natomiast może istnieć targ w pobliżu wioski albo nawet w szczerym polu, na rozstaju dróg, a miasto nie zawsze wyrośnie obok. Miasto musi bowiem zapuścić korzenie, pozwolić się żywić ziemi wokół niego i ludziom, którzy mieszkają w pobliżu.
Ludzie czynią codzienne zakupy niedaleko, na cotygodniowych lub codziennych targach w mieście; mówimy o targach w liczbie mnogiej, myśląc na przykład o rozmaitych rynkach Wenecji wymienionych w Cronachetta Marina Sanudo. Jest więc wielki rynek na placu Rialto, w pobliżu którego zbierają się co dzień kupcy w zbudowanej dla nich loggii: na tym targu kramy uginają się pod ciężarem owoców, warzyw, dziczyzny; trochę dalej handluje się rybami. Na placu Św. Marka także jest miejsce targowe. Każda dzielnica ma jednak swój własny targ na swoim głównym placu. Zaopatrują go chłopi, ogrodnicy z Padwy, a także barki, przywożące z Lombardii wszystko, włącznie z owczym serem.
Można by napisać całą książkę o halach paryskich i ich filii na zarezerwowanym dla dziczyzny bulwarze La Vallee, a także o piekarzach z Gonesse, którzy co dzień wczesnym rankiem urządzają istny najazd na śródmieście; i o pięciu do sześciu tysiącach na wpół śpiących chłopów, którzy co noc na swoich wózkach „przywożą warzywa, owoce i kwiaty”, nie pomijając wędrownych handlarzy, wołających: „Patrzcie, oto makrele, makrele jeszcze żywe! Świeże śledzie! Jabłka pieczone! — Do skorup! — to ostrygi. — Portugały, portugały! — to pomarańcze.” Służące z wysokich pięter mają dość wyćwiczone uszy, żeby się rozeznać w tych hałasach i nie schodzić na próżno. Z okazji targów szynkowych, które odbywają się we wtorek w Wielkim Tygodniu, „od rana przed kościołem i na ulicy Neuve-Nótre-Dame gromadzi się tłum wieśniaków z okolic Paryża, zaopatrzonych w olbrzymie ilości szynek, kiełbas i kiszek, które zdobią i wieńczą wawrzynem. Cóż za profanacja wieńców Cezara i Woltera!” To oczywiście głos Sebastiana Mer-cier.59 Całą książkę dałoby się też napisać o Londynie i jego różnych, organizowanych kolejno rynkach; wyliczenie londyńskich markets zajmuje ponad cztery stronice przewodnika opracowanego przez Daniela Defoe i jego kontynuatorów (A Tour through the Island of Great Britain), wydanego po raz ósmy w roku 1775.
Pierścień terenów bezpośrednio sąsiadujących z miastem, z których przybywają doń, jak do Lipska, wyborne jabłka lub słynne szparagi, to tylko pierwszy krąg.60 Nie ma w istocie miasta bez wielkich skupisk ludzi i dóbr zajmujących specjalną przestrzeń, nieraz w znacznej odległości od niego. Dowodzi to po wielekroć, że życie miejskie związane jest z różnymi jednostkami przestrzennymi, które tylko częściowo się pokrywają. Najpotężniejsze miasta szybko poczną wywierać wpływ (na pewno już od XV w.) na wielkie obszary, stając się ośrodkami stosunków nawiązywanych na dalekie dystanse, aż do granic ożywianych przez nie i przysparzających im korzyści gospodarek-światów.
Wszystkie te problemy wiążą się ze sobą. Z biegiem czasu miasto oddziałuje na różne przestrzenie zależnie od swej wielkości, raz rosnąc, to znów pustoszejąc wedle własnego rytmu. W XVIII wieku miasta wietnamskie, „mało na co dzień zaludnione”, ożywiają się w dni wielkich targów, dwa razy w miesiącu. W dawnym Ke-cho, w Hanoi „kupcy grupowali się według specjalności na różnych ulicach — jedwabiu, miedzi, kapeluszy, konopi, żelaza”. Nie sposób się poruszać w takim ścisku. Niektóre z tych handlowych uliczek dzielili między siebie ludzie z różnych wsi, którzy „mieli wyłą-