156
Innego Karolowi życzyłeś szkarłatu.
A jeńca z Sybirskiego wykopawszy śniegu,
Otuliłeś purpurą Bałtyckiego brzegu.
W piersiach twoich mieszkała słuszność, przy niej
blisko
Stałość najulubieńsze chciała mieć siedlisko: Gwałtowną silna zawiść szturmując nawałą,
Chwiała tobą, jak wichry Teneryfy skałą:
Te szumią, chmury cieką, gromy huczą dołem,
A ta zawsze pogodnem bodzie niebo czołem.
Jawnych dzieł dość masz, Książę, z których będziesz czczony,
Tajemne rzecz nie moja odsuwać zasłony.
Może dumę Azyi niewiedzącej gniecie Europa, żeś ją w twoim ruszał gabinecie.
Ale, ach! jużeś przebył nieodbrodne rzeki,
Nie wszelkie się na równych mogą zdobyć wieki, Mniej dziś natura zacna. Gdy mąż schodzi taki, Poprzedzają to ziemskie, to niebieskie znaki.
Często przed wielkich ludzi trafiało się zgonem, Widzieć groźnym komety błyszczące ogonem,
Albo sławne jakowe kończące się życie,
W bydlęcym wyczytywał ofiarnik jelicie.
Lwa i orła, nie chorych, zmiotła Parka obu, Ostrzegając, że Rudolf miał wstąpić do grobu.
Gdy Człeko-Bóg pochodził pod ostatnie prawo. Rykła góra i słońce zaćmiło się krwawo. Drobniejsze dziwy drobne oznaczają śmierci,
Polska się przed twym zgonem rozpadła na ćwierci.
Nie zbytek cię zniósł, o nim słyszeć się nie zdarza, Sama ci wstrzemięźliwość była za lekarza. Trzymając w czerstwem ciele umysł zawsze zdrowy, Z jej pomocą wiek pędzić mogłeś Nestorowy.