Ale to wszystko było in principio. Lichy teoretyk, ostrość widzenia objawiał dopiero wtedy, gdy ogólne swoje maksymy usiłował przykładać do warunków miejscowych Królestwa albo wschodniej Galicji, w której osiadł po powrocie z wygnania. Tu dopiero zaczynały się trudności zachodnim liberałom nieznane, tu zaczynała się szkoła „gospodarstwa narodowego”, w tej zaś szkole Supiński był nauczycielem rozważnym i samodzielnym.
Formacja intelektualna Supińskiego skłaniała go w sposób oczywisty do uznania, że wymiana handlowa między krajem rolniczo-surow-cowym a krajem przemysłowo rozwiniętym musi być korzystna dla obu stron. Niemniej każdy poważny ekonomista z kraju nieuprzemys-łowionego stawał wobec problemu „haraczu” czy „wiecznej daniny”, jak to zartykułował Surowiecki i wielu innych. Konflikt tych dwóch sprzecznych sądów trwał — jak starałem się pokazać — od XVIII wieku i nie dawał się rozstrzygnąć przy pomocy rachunku ekonomicznego. Supiński trafnie zauważył, że interferują tu dwie różne skale czasu. „Stosunekten wymian międzynarodowych korzystny w danej chwili lub w pewnym lat szeregu, korzystnym być nie może wiecznie dla żadnego z dwóch narodów” — pisał — w narodzie przemysłowym bowiem doprowadzi do przesileń i nienawiści klasowej, a w rolniczym do zastoju i rutyny. Pierwsza część tej tezy, dotycząca wpływu wymiany na stan kraju przemysłowego, wydaje się naiwna, druga jednak naiwną nie była. Supiński nie poprzestawał na ekonomicznej ocenie warunków wymiany międzynarodowej, obchodził go najżywiej wpływ, jaki jej struktura wywiera na stan cywilizacyjny ziem polskich. Dopiero w tak rozszerzonej perspektywie dogmat wolnohandlowy traci! moc przekonywającą: skoro bowiem w eksporcie kraju rolniczego, w dodatku o bardzo niskiej kulturze rolnej, znikomy jest udział myśli technicznej, zakumulowanej wiedzy i pracy, to trzeba dojść do wniosku, że „przygotowywać [...] płody i materiały surowe, by niemi zasilać targowice i rękodzielnie zagraniczne, jest zadaniem ludów na pół dzikich i niewolników”125.
Uprzemysłowienie jest zatem koniecznością — nie jako cel sam w sobie, lecz jako dźwignia rozwoju kulturalnego, i nie dla tej czy innej klasy, lecz dla kraju jako całości. Pięknie, ale jakie uprzemysłowienie? Tu właśnie wkracza wytarta już idea „naturalności”, przekształcona
w program rozwoju selektywnego. Przeciw porządkowi natury byłoby przecie hodować na północy rośliny tropikalne; podobnie „przyswajanie sobie przemysłu i zakładanie rękodzielni kwitnących gdzie indziej, a do przyjęcia których naród i kraj w ogóle usposobionymi nie są, staje się usiłowaniem [...] prącem przeciw porządkowi świata ludzkiego”1.
Supiński najmocniej przestrzega przed gorączką inwestycyjną, przed lekkomyślnym rzucaniem się w przedsięwzięcia, których rezultaty, zamiast przyspieszyć „przyrodzony rozwój”, mogą go zatamować. Całe rozumowanie prowadzi przy realistycznym założeniu bardzo ograniczonych środków kapitałowych i intelektualnych. „Zaczem, gdy wielkie dzieła tylko przy wielkich zasobach wykonać się dadzą, tedy porywanie się na rzeczy Wielkie przy małych narodowych siłach jest narażaniem się na ich utratę; [...] a przynajmniej przeskakiwaniem ogniw pośrednich, bez których nie ma całości i powodzenia. Sprowadzać kosztownie przemysł obcy wprzód nim się rozwinie ten, któremu odpowiada klimat miejscowy, miejscowe wykształcenie ludności i jej potrzeby; odwracać od rolnictwa kapitały w kraju rolniczym, a ubogim, by budować żelazne koleje, kiedy nie ma jeszcze dość dróg bitych i ludzi podróżujących po nich; jest to niszczyć a nie wspierać szczupłe narodowe siły, jest to wypróżnić dom własny, by drzwi jego obcym otworzyć”2.
Sprawą zasadniczej wagi jest więc — jak powiada Supiński — „wybór szczegółów, ku którym kierować należy usiłowania powszechne”, czyli, inaczej mówiąc, ustalenie narodowych priorytetów produkcyjnych. W tym punkcie autor Szkoły polskiej najwyraźniej rozchodzi się z ekonomią ziemiańską, rozważa bowiem hierarchię potrzeb nie z punktu widzenia producentów rolnych, lecz przyznając pierwszeństwo najbardziej elementarnym potrzebom masowym, a więc produkcji taniego płótna i sukna, skór, żelaza, prostych narzędzi i mydła. W dalszej dopiero kolejności rozwijający się przemysł starać się winien o obsłużenie potrzeb wykwintniejszych, które stawać się będą coraz bardziej powszechnymi, a wreszcie o wywoływanie potrzeb jeszcze nie istniejących3. To ustopniowanie, zauważmy, jest wyraźnie zbieżne z aksjologią Sismondiego. Podobne ustopniowanie dotyczy form
139
Ibidem, s. 214.
Ibidem,*. 140-141.
Ibidem, s. 174, 260-262, 349-350.