SKARGI
Ukazałeś mi się wczoraj, jak widmo przedzgonne — i pewno jesteś tylko widzeniem. I pewno mi zwiastujesz śmierć.
Tylko raz spojrzałeś na mnie; lecz przeszła mi po oczach twarz twoja — jak nagły pocałunek na roz-namiętnione usta i jak dreszcz śmiertelnej rozkoszy przez serce.
O moja śmierci!
Jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę tej nieznośnej męczarni — a pójdę sobie. Śruba męki już się wwierca w ściany tej tajemniczej komory życia, do której wtargnąć — znaczy zadać śmierć.
Kiedy się zaczęła ta katusza — nie pamiętam. Często musiało drgać płaczem łono, w którym się począłem — inaczej nie byłbym tak bardzo, tak nieszczęśliwie, tak od niepamiętnych czasów ranny.
Śruba męki wchodziła we mnie nieustannie. Wołałem: ,,0 Panie, ratuj, mnie!” — i wołałem: ,,Lu-
dzie, ulitujcie się nade mną!”, ale daremnie! Ta okropna boleść, to nieznośne, ze zmysłów wyprowadzające zmęczenie ulegało widać prawu innemu, niż słuch ludzki, i innemu, niż miłosierdzie potęg nie zbadanych.
Przy tym jestem taki głupi — taki głupi i bezmyślny. Nim się zastanowię — już mnie boli; i choć się zastanowię — nie pomaga. Wszystko mnie boli — wszystko mnie rani. Jak odarty ze skóry w pożarze — nie znoszę najlżejszego dotknięcia. Leżę w gorączce swojej i szaleję — i wszystko jest mi klęską, udręczeniem, nożem, który we mnie godzi... uderza... zabija.
Pomyśl, jak bardzo jestem nieszczęśliwy: to, czego pożądałem, nigdy mi się nawet nie śniło. Śniło mi się wiele rzeczy — że mnie morduje ojciec i że mi kona matka; że mnie topią i kaleczą, że mi odpadają ręce i nogi — że świat się wali... Wszystko, czego się lękałem, wszystko, co mnie spotkało złego, oglądałem we śnie. Tylko nawet we śnie nie byłem szczęśliwy.
I nigdy nikt nie użalił się nade mną. Nikt mi wody nie przyniósł na ogień pragnienia; nikt mi szczęk nie wziął w ciepłe ręce, gdy tłukły o siebie w febrze lub przerażeniu. Nikt, gdy jęczałem, nie tulił mnie, nie
175