go potępienia. Był albo wysłannikiem niebios I albo emisariuszem diabła, albo złowrogim sial leńcem i magnetyzerem lfl, nigdy zaś i dla ni. kogo niemal nie był osobowością przeciętna, człowiekiem tuzinkowym. Tak jedni, jak i drudzy, przyjaciele i wrogowie, w ekstremi-zmie swoich ocen dawali wyraz głębokiej fascynacji osobą Mistrza. Nie tylko adoratorzy, również przeciwnicy, solidarnie i pospołu budowali jego legendę: nam, po latach, pozostało trochę pism, niezbyt umiejętnie wygotowanych17, sporo relacji z rozmów i świadectw współczesnych. Możemy więc zbierać tylko okruchy i dążyć do współodczuwania, bez którego pełne zrozumienie nie jest możliwe, świadomi jednak, iż to współodczuwanie jest w takim samym stopniu nieosiągalne, jak pragnienie odczytania z zakrzepłego ruchu warg bogactwa treści wewnętrznych przeżyć.
Tajemnicy kariery Towiańskiego doszukiwano się więc w niewolącym wpływie jego osobowości. Ale też — niejednokrotnie — poszukiwano czegoś więcej. Usiłowano bowiem odpowiedzieć na pytanie o podatność na jego wpływy. To zaś wiodło do analizy sytuacji emigrantów i znajdowało wyraz w następującej konkluzji: Towiański umiejętnie skorzystał z „usposobienia rozdrażnionych uczuć”. Stefan Witwicki.
J. Komierowski w swojej książeczce Moje stosunki z Touriańikim i towiańczykami (Paryż 1856) twierdzi, że był przez Mistrza poddawany „magnetycznym pasom”, tj. wodzeniu rękoma po twarzy. Nie jesteśmy iednak pewni prawdziwości tej informacji, jako że została ona sporządzona po zerwaniu Komierowskiego z Towiańskim i miała jego minioną przynależność do nn^w Sprawy usprawiedliwiać. Sam wysteoował J2??netyzmowi niejednokrotnie
»y wszystko ”J?gnety*®rskie praktyki potępiał.
nie bez racji
mrą, która Jut nie «ą ,w>rst>r8^. zaskorupiałą, wa dość szpetnie...*' świeci, ale papier okry-
Kraków 1885, *. 51-52 do St Mąłachoioskiego,
który w swoim demaskatorskim pamflecie prezentował również pewne ambicje rozumienia, podkreślał: „Można się... bardzo dz»wić„ a.,
czyliż nie można tego pojąć, że ludzie przygnębieni nieszczęściem wygnania i sieroctwa, stęsknieni próżnią serca... wstrząśli się, płomieniem zapalili na słowa człowieka osobliwego...*' 18 Przecież Towiański znalazł się pośród ludzi „rzuconych na obce brzegi*' i „trawionych oczekiwaniem*’. Wśród emigrantów, którym było „na asfalcie paryskim straszno i czarno*' (Słowacki), a którym czas biegł „smutno i ciężko, jak deszcz jesienny** (Mickiewicz). Znalazł się wśród ludzi, którzy ,.szarpiąc się przez lata" w żarliwym oczekiwaniu „wielkich odmian politycznych", obserwować mogli odpływ fali rewolucyjnej początku lat trzydziestych i krach nadziei na wojnę powszechną, mającą zapewnić wyzwolenie ojczyźnie, wreszcie narastającą potęgę i stabilizację istniejącego stanu rzeczy. Opuszczając kraj, wierzyli w rychły, triumfalny powrót. Przestali walczyć, mimo iż wojska powstańcze nie poniosły decydującej klęski i nie uległy rozgromieniu. W pokaźnej liczbie mniemali bowiem, że historia się powtórzy, że będzie tak, jak po upadku insurekcji kościuszkowskiej, że powołają do życia nowe legiony i pod zwycięskim sztandarem powrócą do Polski. Jedni kierowali się wspomnieniem własnej młodości, inni legendą. Wszak wywołując powstanie powstrzymali armię rosyjską i pozwolili umocnić się rewolucji we Francji i Belgii. Teraz armia rosyjska pójdzie ich śladem, na zachód, aby przywrócić status quo, wybuchnie więc wielka wojna. Historia jednak się nie powtórzyła. Emigranci odbyli swoją drogę samotnie. Towarzyszyła im sympatia, lecz nie otrzymali militarnego wsparcia. Miast legionów i wojny pojawiły się emigracyjne „zakłady"
w S. Wit wieki: Totoiańszczyznawyd. cyt., s. 25.
29