PIŁAT 901
się przesłyszał. Może oni go źle zrozumieli, albo on ich źle zrozumiał, mcże tłumacz źle przetłumaczył. „Na tym prawie stoi cały Zakon i prorocy”. A więc z miłości do Boga wypływa omijanie pogan na ulicy, unikanie staranne, aby nawet cień któregoś z nich nie padł na człowieka, niekontaktowanie się z grzesznikami, kamieniowanie jawnogrzesznic. Tłumaczyli mu zaciekle. ;,I gdy ktoś pieniądze, którymi powinien wesprzeć rodziców, złoży na ofiarę świątyni...” — czy to też wypływa z miłości Boga i bliźniego? To końcowe zdumiewające stwierdzenie — a więc ten, kto wypełni wszystkie przepisy, kocha Boga, chociażby o tym nie wiedział. „A czy wy wypełniacie przepisy?” — zaskoczył ich pytaniem. Zamilkli. „Jeżeli tak, to jesteście święci”. Zaczął się śmiać: „Darujcie, ale ja inaczej wyobrażałem sobie świętego niż wy”. Obrazili się i wyszli. Zostawili po sobie atmosferę groźby. Przestali przychodzić. Żałował, że w ogóle doszło do tych spotkań. A właściwie to nie. Dzięki nim poznał Józefa z Arymatei. Spostrzegł od razu jego inność. Odbijał od reszty naturalnym zachowaniem się. jakąś prostotą. Nie spodziewał się, że może się kiedyś zaprzyjaźnić z Żydem.
Tak. Potem przyszedł zły okres. Wiadomości od przyjaciół, rozproszonych przez Tyberiusza po całym Imperium, przychodziły coraz rzadziej. Starzeli się, albo wsiąkali w swoją robotę. Kontakty się urywały. W Rzymie prawie nie miał już nikogo. Zresztą pozmieniały się i tam układy. Przyszli nowi ludzie. Chyba nie bardzo miałby do czego wracać. Nawet nie był pewny, czy by tego chciał. Palestyna, która zdawała się być dla niego przystankiem na drodze do wielkiej kariery, okazała się stacją końcową. Palestyna wciągała go coraz bardziej. I właśnie rozgrywki z faryzeuszami i saduceuszami. Próbował z rozmaitych stron nadgryźć ich, ale wszelkie usiłowania odbijały się od nich jak od muru. Musiał przyznać, że żal mu było tego ludu żydowskiego. Znał już dobrze szerokie ulice Jerozolimy i ciemne zaułki. Poznał bogate sklepy i biedne kramiki. Znał bogatych i nędzarzy. Coraz bardziej drażniła go panosząca się jak jakieś monstrum świątynia. To ona skupiała na sobie uwagę wszystkich Żydów. Ona była najważniejszą sprawą bogatych i nędzarzy. Świątynia kapiąca złotem i jej słudzy, którzy głosili miłość Boga i bliźniego i patrzyli obojętnie na nędzę swoich pobratymców. Jego narastająca nienawiść do tych ludzi wybuchała czasem oburzeniem. Tak, to była ta nieszczęsna sprawa z akweduktami. Kiedy zażądał od kapłanów pieniędzy ze skarbca świątynnego na ten cel. „Pomysł nie był głupi — mruknął — tylko z realizacją było, jak zwykle u mnie, krucho”. Ale wtedy się również przekonał, jakie kapłani i faryzeusze mają wpływy w Rzymie. Prawie natychmiast przyszło upomnienie od cesarza. Drugi incydent był daleko gorszy. Aż się go nawet teraz zawstydził. Te emblematy rzymskie, a potem ta bijatyka przebranych żołnierzy. „To