232 LOSY PASIERBÓW
zdawała się być bardziej ludzką od męża i dozorców. W ich zatargach z robotnikami najczęściej stawała w obronie tych ostatnich.
— Gdy skończymy wszystko i gdy będzie w dobrym humorze, otwarcie ją poproszę, by mi sprzedała kawałek — myślał. — A może się i zgodzi. Tu na pewno nie zechce, ale może gdzieś skraju, chociaż ze dwadzieścia dzie-sięcinek. Po troszku spłacę. Ech, gdyby tak!... Boże ty mój, Boże!...
Z myślą tą kładł się do snu i wstawał. Miał ochotę mówić o tym z żyłanisem, ale ten przejął się groźbą Chaąueńo i wpadł w rozstrój nerwowy. Każdą rozmowę kierował na grożące im niebezpieczeństwo.
— Ty wiesz, braciszku, krioży mówią, że według zwyczaju od takiej przysięgi może go tylko śmierć uwolnić. Myślę więc sobie, jakiż to koniec będzie, bo my chyba też będziemy się bronić. Nieprawda?
— Ma się rozumieć. Ale po jakiego diabła ciągle o tym prawisz? Jak kto kogo chce zabić, to nie przechwala się tym.
— U nas tak, ale tutaj przecież inny naród, inne obyczaje...
— Obyczaje inne, ale ludzie wszędzie są ludźmi. Nikt umierać nie chce i więzienia nie lubi. Ręczę tobie, że ze mną nie przepadniesz.
— Bez ciebie tobym i jednego dnia tu nie był. Cholera go wie: zdaje się, że nie jestem tchórzliwy, a nie mogę się uspokoić. Coś wlazło w serce...
Po kilku dniach zaczął przychodzić do siebie, ale bratanek wydalonego spotkawszy go pewnego razu przy fasowaniu maty, jeszcze bardziej nastraszył.
— Cóż wam gospodarze dali za to, że wygnaliście mego primo? — zaczął.
— Wygnał go rządca, a myśmy się bronili tylko przed nim — odparł śmiało.
— A wy nie wiedzieliście, że on ma dzieci drobne?
— Jak ma dzieci, to niech pilnuje się pracy i nie buszuje z nożem.
— A po cóż wy go zaczepili? Ja go znam dobrze: on nie dobywa noża bez powodu. Bije się tylko, gdy ktoś go zaczepi. Ale wtedy już nie ustąpi. I wam też na pewno nie daruje.
— Dostał już raz po łbie byczyną i jeszcze raz dostanie — odcinał się Litwin.
— Może i dostanie, ale wam na pewno wypuści kiszki.
— To nie wiadomo jeszcze. My też znamy się na bójkach. Co te noże? My obaj na wojnie byliśmy. Co ty sobie myślisz?
Ale ta brawura była pozorna. W duchu przeląkł się groźby i jeszcze w większy wpadł rozstrój. Stracił apetyt i ochotę do pracy. Stał się smętny, nerwowy i podejrzliwy. Ciągle podsłuchiwał o czym mówią criollos i z urywków ich rozmowy wysnuwał sobie nieszczęścia.
Zygmunt próbował go dalej pocieszać, ale już na nic się wszystko zdało.
Pewnego poranku wstał z wyraźną gorączką w oczach.
— Wiesz co, Zygmuś? — zaczął trwożnie na ucho. — Prośmy o wypłatę i wynośmy się stąd, bo tu będą straszne kiełbasy. Tej nocy ktoś przychodził do Chaąueńo.
— Ty chory jesteś, — powiedział patrząc na Litwina z politowaniem.
— Jestem nerwowy, ale nie durny, Jak ty sobie myślisz. Wiem co mówię i co widzę.
— Mówię ci, że tej nocy przychodzili jakieś szelmy do tego trutnia na zmowę. Może w godzinę po północy obudziło mię szczekanie psiuków.