owych latach aura adoracji otaczała nie tylko Towiańskiego i ludzi jego kręgu. Również „trzeźwi’* czartorysczycy ubóstwieniu księcia Adama dawali wyraz w dziesiątkach hołdowniczych adresów i doprowadzali swój kult do granic absurdu, kompromitując w oczach emigracyjnego ogółu „ostatniego z Jagiellonów” tytułem „Króla de facto”. Występowała ona zresztą nie tylko wśród polskich emigrantów. Spójrzmy choćby na protokoły saintsimonistycznych zebrań i wsłuchajmy się w tembr strzelistych westchnień i uczuciowych „wylewów” pod adresem ich przywódcy duchowego — Enfantina: „O Ty, którego chwalę, o mój Ojcze... Ojcze, czuję, że Bóg jest w Tobie...”, „Ty jesteś człowiek jak świat, miłuję Cię z całego serca...”, „Mój Ojcze, przez Ciebie kocham innych i innych miłuję w Tobie...**, „Ojcze, wierzę w Ciebie tak, jak wierzę w słońce. W moich oczach jesteś słońcem ludzkości, ogrzewasz ją swoją miłością, będącą żywym obrazem miłości Nieskończonej Boga...**, „Ojcze, zapytujesz mnie, jaka jest moja wiara w Ciebie, jest ona wielka... Przez Ciebie i tylko przez Ciebie uwierzyłem w Doktrynę przez Ciebie stałem się człowiekiem religijnym**. Zakończmy ten przydługi ciąg wyznań następującą scenką rodzajową: oto w
trakcie oracji d’Eichthal pochyla się kornie do stóp Enfantina i zwraca się doń drżącym głosem _ „Ojcze, pozwól mi się ucałować.
Ojciec (całują się) — Odpocznij. D’Eichthal — Tak, zbyt trudno byłoby mi mówić dalej... (wychodzi)”. Wychodzi, roztrzęsiony, podrygującym krokiem, zalany łzami... Ojciec wzywa następnego mówcę do czynienia „wylewu”. Po pewnym czasie wraca d’Eichthal, u-spokojony, gotowy do podjęcia oracji. Wstępuje na podium... I tak dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, przez całe lata15.
Parte 5«?ł?hSVnon et d*Enfantin, t. XVI,
U3» 218 i in.
Nie czujemy się przygotowani do tego. iżby rozwikłać splot historycznych okoliczności, które sprzyjały żywiołowej wprost erupcji uczuciowości, i ustalać, o ile owe postawy psychiczne formowały się na skutek rewolucyjnych i wojennych kataklizmów oraz rozchwiania tradycyjnie uznawanych wartości, o ile zaś stanowiły formę protestu romantycznej ,.pięknej duszy’* przeciwko kramarskiej mentalności i merkantylnemu światu rozwijającego się kapitalizmu, o ile — wreszcie — były kondensacją żarliwej tęsknoty do stanu powszechnej integracji, ufundowanej na wartościach ostatecznych i doskonałych. Stwierdźmy tylko, że zasięg ich był szeroki, iż dawały one o sobie znać w literaturze, sztuce, publicystyce, formach zbiorowego współżycia, a nawet systemach filozoficznych, od skrajnych manifestacji spirytualistycznych metafizyk miłości do materialistyczne-go credo religii ludzkości Ludwika Feuerbacha. W odczuciach ludzi pierwszej połowy XIX wieku miłość przestawała być li tylko domeną życia prywatnego oraz religijnego kultu, okazywała się również fundamentalną kategorią socjologiczno-społeczną, określającą charakter stosunków międzyludzkich i ich przyszłościowy wymiar. Stawała się kanonem reformatorskich programów i utopijnych wizji, ba, ekonomicznych dywagacji nawet. Można by rzec, iż w pierwszej połowie XIX wieku z trzech wielkich haseł Rewolucji Francuskiej: Wolność, Równość, Braterstwo, właśnie to ostatnie hasło najgłębiej zakorzeniło się w umysłach i dotarło do życia codziennego w rzeczywistości różnorakich związków bratnich i stowarzyszeń „familijnych".
Wokół Towiańskiego nie było miejsca na obojętność i letnie uczucia. Jedni zbliżali się doń w kornym podziwie i hołdowniczej uległości, a w akcie żarliwej miłości stawali się „płaczącymi niewolnikami’* (Krasiński). Inni łączyli się pod znakiem skrajnej nienawiści i totalne-
27