140 LOSY PASIERBÓW
Dubowik sądził, że już co najmniej była północ. Poprosił człowieka, by go wyprowadził na znajome szlaki.
W garderobie nikogo już nie znalazł ze swej arteli. Stróż miejscowy oznajmił, że wszyscy odeszli na szóstą.
Dubowik zmienił ubranie, wrzucił gdzie się należy chapę i odjechał do domu. żona z dziećmi już niepokoiły się jego spóźnieniem, wybiegając co chwila na ulicę. Zygmunt uścisnął ich czule w podzięce za troskę, lecz przygody swej nie wyjawił, mówiąc, że zatrzymano go na godzinę dodatkowej pracy.
Nazajutrz stawił się o zwykłej porze do fabryki. Wziął chapę i ruszył do chłodni. U wejścia do garderoby natknął się na Anankę, Woł-szebnika i kilku innych jego sprzymierzeńców. Widocznie nie spodziewali się jego przybycia, bo zaraz wysunęli się spłoszeni za drzwi i rozproszyli po tłumie. Mielnik owijał przed swą szafką workami nogi, nie zdradzając najmniejszego zdenerwowania.
Dubowik ominął ostatniego z dala, przebrał się żywo do pracy i wyszedł jak zwykle w korytarz, czekając na przełożonych.
O siódmej za pięć minut wszedł Makryca. Przebiegł oczami po ludziach swej arteli, zamienił parę słów ze stojącymi przy progu ziomkami i ruszył prosto ku Dubowikowi.
— Ja was nie widziałem wczoraj w ostatnich godzinach — rzekł.
— I ja was nie widziałem — odparł z przekorą, świdrując go oczami.
Makryca przymrużył oczy i poczerwieniał.
— Na serio mówię. Gdzieście byli?
— Mówicie jakbyście o niczym nie wiedzieli.
— Naprawdę o niczym nie wiem — mówił siląc się na spokój. — Co się stało? Może któryś z tych swołaczej coś?...
Zygmunt opisał mu w krótkich słowach swą przygodę i rzekł:
— Na początek oddaję wam tę sprawę, jako bezpośredniemu przełożonemu.
Makryca wezwał Mielnika.
— Ty wczoraj chodziłeś po worki z tym człowiekiem w najdalsze kamary?
— Tak, po południu — odparł spokojnie.
— I zamknąłeś go?
Mielnik zdjął czapkę i zaczął się żegnać.
— Wo imia Otca i Syna i świataho Ducha. Amin.
— Ty mi nie strugaj wariata, ale gadaj do rzeczy! — nasrożył się Makryca.
— Hospodi! Ja zamknąłem?
— A czemu nie przyszedłeś po mnie, jak obiecałeś? — spytał Dubowik.
— Płotka ci to wyjaśni. Tylkom zaczął zbierać worki, gdy on przylatuje i mówi, że mnie apuntador woła. Więc ja i poszedłem.
— Dawać tu Płotkę! — krzyknął Makryca do swego zastępcy.
— Nie ma go teraz — oznajmił zagadnięty. — Dziś wziął na trzy dni zwolnienie. Mówił, że baba ma rodzić.
— Tu coś niewyraźnie z wami — uśmiechnął się chytrze i zwrócił się do Zygmunta:
— Wy nie bójcie się. Ja tę sprawę wyjaśnię.
— Kiedy to będzie? — oburzył się. — żądam, by sprawców wykryto natychmiast i ukarano ich przykładnie.
Makryca ściągnął brwi.
— Więc może fabrykę zatrzymamy? — syknął podnosząc głos. — Jak wam się nic nie stało, to nie ma żadnego pośpiechu. Stąd nikt nie ucieknie. A teraz pracę mamy pilną. Jazda chłopcy! — zaklaskał w dłonie.