mi
tać wierną tej miłości, lecz ulegając matce swej, dworce Dianie von Papenheim, zgodziła się wyjść za mąż za Vernera von Gustedta, który kupił majątek Gardzień w dalekich Prusach, w niedostępnych lasach. I oto piękna młoda kobieta, która przez kilka lat królowała w salonach Weimaru wśród najwybitniejszych i najbardziej utaienowanych ludzi swej epoki, opuściła miasto rodzinne i skazała się na samotność. Może miała już dosyć dworskiego życia? A może wydawało się jej, że jako właścicielka ziemska potrafi więcej zrobić dla prostego ludu niż jako dworka w Weimarze? Zetknęła się z nędzą ludzką i to wśród ludzi, którzy pracowali w jej majątku. A był to lud na poły polski, na poły niemiecki, żyjący w nędzy. Najbliższe przytułki dla chorych i biednych leżały o całe mile od Gardzienia, szkoła była zła, nikt się nie troszczył o duchowe życie
dzieci. To ona podjęła trud walki z nędzą wśród pracowników swojego majątku, dostarczała zdrowej i posilnej żywności, dbała o ludzi starych i chorych. Wielkie panie z sąsiednich dworów wyśmiewały działalność opiekuńczą Jenny, ale to jej nie zrażało. I powoli dochodziło do jej świadomości, że za nędzę i ciemnotę prostego ludu odpowiedzialni są przede wszystkim wielcy właściciele ziemscy, którzy stanowili tu władzę i prawo.
- Prawdziwa „czerwona arystokratka" - stwierdziła z przekąsem Monika.
- Tak. Bo proszę uwzględnić, że te poglądy wygłaszała dworka książęca i właścicielka dóbr ziemskich. Czemu jednak wyraża się pani o Jenny aż z taką ironią?
- Bo mówi pan o niej z takim zachwytem, jakby był pan w niej zakochany.
Roześmiałem się.
- Miała już wtedy pięcioro dzieci i po
Kap, kap, kap - kapała woda do półokrągłego salonu. Za dziurami okien szumiał deszcz i bezlistne drzewa. Owce
21