i „świętokradcą". Mistrz Wincenty był pierwszym, który użył ta-kich określeń, wyprzedzając rzeczywistą kanonizację o około pół wieku i stając się tym samym pierwszym literackim twórcą kultu Stanisława. Jego wersja stała się następnie archetypem dla całej tradycji hagiograficznej o biskupie krakowskim w następnych wiekach, z tym te przymiotnik „święty” zyskał podstawy prawne już w momencie zakończenia procesu kanonizacyjnego. W przedstawieniu Kadłubka pojawiły się niemal wszystkie niezbędne atrybuty świętości: wystąpienie w obronie słusznej sprawy, męczeńska śmierć i cudy dziejące się przy ciele męczennika. W ten sposób droga do kanonizacji biskupa stanęła otworem, a zrealizowanie tego niewątpliwie wielkiego pragnienia Wincentego było już tylko kwestią czasu oraz energii i inicjatywy duchowieństwa krakowskiego. Na pytanie zaś, czy kronikarz był również w ogóle prekursorem kultu Stanisława, jak przyjmuje część badaczy, postaram się odpowiedzieć dalej.
Powracając do analizowanego tekstu Kroniki, w którym autor przedstawia środki, jakie biskup zastosował kolejno wobec króla, dochodzimy wreszcie, po nieskuteczności napomnień i groźby utraty tronu, do ostatecznego argumentu, jakim dysponował: „wyciągnął ku niemu miecz klątwy”. Późniejsza tradycja, a za nią liczni historycy, zgodnie uznała, że Stanisław rzeczywiście obłożył Bolesława klątwą. W istocie rzeczy pogląd taki uznać jednak trzeba za dowolną i nazbyt rozszerzoną interpretację przekazu Wincentego. Sądzę, że gdyby kronikarz miał choćby mało wiarygodną informację z tradycji ustnej o klątwie, to zawierzyłby jej i umieścił w swojej relacji, gdyż każdy czytelnik jego dzieła miał prawo zapytać, dlaczego święty biskup nie skorzystał z zastosowania wobec grzesznika kary kościelnej. Najwidoczniej Mistrz Wincenty nie miał absolutnie żadnych podstaw rzeczowych, aby napisać o obłożeniu Szczodrego klątwą,a nie chcąc zniekształcać prawdy i posługiwać się kłamstwem, poprzestał na przypisaniu Stanisławowi jedynie działania za pomocą groźby czy zapowiedzi klątwy, co mieściło się w granicach prawdopodobieństwa, a równocześnie nie deformowało rzeczywistości. Interesujące jest przy tym, że autora nie intrygowała okoliczność, iż tak wysoką karą kościelną groził królowi biskup krakowski, a nie jego zwierzchnik i głowa Kościoła polskiego - arcybiskup gnieźnieński, który z racji piastowanej funkcji był najbardziej predestyno-
wany do podjęcia takiego kroku wobec monarchy. Można s t ąd wysnuć wniosek, że nawet w świetle wyraźnie nieprzyjaznej Bolesławowi tonacji opowieści Wincentego król nie znalazł się w kolizji z Kościołem czy z całą polską hierarchią kościelną, lecz wyłącznie w konfrontacji z pasterzem diecezji krakowskiej. Konstatacja ta nie jest bez znaczenia dla naświetlenia tła konfliktu.
W odpowiedzi na groźbę kary kościelnej i dopiero wtedy — według kronikarza — Bolesław „w dziksze popadł szaleństwo”. W tym momencie narracja doprowadza napięcie do stanu kulminacji. Król, oburzony do głębi zapowiedzią biskupa, postanawia fizycznie zniszczyć przeciwnika, przy czym w tekście można doczytać się dalszego działania w stanie wzburzenia i gniewu. Rozkazuje zatem „okrutnym służalcom** porwać Stanisława z kościoła w chwili, gdy ten w infule odprawia przy ołtarzu nabożeństwo. W tym miejscu nie dowiadujemy się, czy porwanie miało na celu wydanie biskupa od razu na śmierć, czy też chodziło tylko o uwięzienie i zastosowanie bardziej umiarkowanych represji. Ale ilekroć owi „służalcy próbują rzucić się na niego, tylekroć skruszeni, tylekroć na ziemię powaleni łagodnieją*’. Rozsierdzony tym Bolesław sam porywa się na Stanisława, rozsiekując jego ciało na kawałki. I tak oto jesteśmy w relacji Wincentego na progu zbrodni, dokonanej osobiście przez króla na osobie niewinnego biskupa. W tym miejscu musi rodzić się pytanie: skąd kronikarz mógł uzyskać informacje pozwalające na takie przedstawienie wypadków, względnie w jaki sposób i dlaczego doszedł do skonstruowania takiej wersji wydarzeń?
Źródła pisane dostępne autorowi, a zwłaszcza Kronika. Galla, nie dawały żadnych podstaw do powyższej interpretacji, a szczególnie do pomówienia Bolesława o dokonanie osobiście mordu Stanisława. Nie wydaje się też prawdopodobne ani uzasadnione posądzenie kronikarza o wymyślenie całej historii od początku do końca. Z drugiej strony kuszący jest domysł, że tak teatralnie udra-matyzowana scena: biskup w infule przy ołtarzu, siepacze porażeni leżą na posadzce i oszalały z gniewu król-świętokradca kawałkuje mieczem jego ciało, byłaby znakomitym prologiem do pasowania Stanisława na męczennika i świętego oraz do uformowania zacząt-