Maszyny to takie dziwne istoty, które wsysają surowce, trawią je w swoich wnętrznościach, a potem wypluwają produkt końcowy. Zautomatyzowane procesy obróbki tak upraszczają pracę, że ludzie w procesie produkcji tracą decydujące znaczenie. Raczej służą maszynom. My jako ludzie utraciliśmy należną nam wartość i staliśmy się jedynie przedłużeniem ramienia maszyny, dodatkami, służącymi. Często miewałem odczucie, że maszyna jest panem i władcą, a ja niewolnikiem, który musi czesać jej włosy. Nie mogłem czesać ani zbyt wolno, ani zbyt szybko. Musiałem czesać schludnie i porządnie, nie niszczyć włosów, uważać, żeby nie upuścić grzebienia, a jeżeli nie zrobię tego tak, jak należy, zostanę ukarany.
Mimo że przy linii nie byłem sam, nie wolno mi było na stanowisku pracy rozmawiać z kolegami i koleżankami, którzy pracowali obok. Maszyny pracują tak szybko, że każda sekunda była wykorzystana i całkowicie absorbowała moją uwagę. Poza tym kierownicy linii nie pozwalali nam rozmawiać. Kiedy było u nas zbyt głośno i usłyszeli, że rozmawiamy, zaraz wkraczali do akcji i zakazywali wszelkich rozmów.
Samoobrona pracowników
Pewnego dnia jedna z koleżanek opowiedziała mi, że w styczniu tego roku nie zapłacono im za nadgodziny i w związku z tym pracownicy odmówili dalszej pracy. Nie dokonano przelewów wynagrodzeń za nadgodziny, bo nie zostały one ujęte w systemie, tylko wyrównane dniami wolnymi. Pracownicy byli z tego bardzo niezadowoleni. Niektórzy podjęli inicjatywę i tego dnia odmówili pracy w nadgodzinach. Inni pracownicy od razu się przyłączyli i na koniec normalnej zmiany większość osób, zamiast zostać na nadgodziny, opuściła halę. Pewne osoby, które wówczas tę akcję zainicjowały, opuściły potem firmę lub zostały przeniesione do innych działów.
W halach produkcyjnych często obserwowałem, jak ludzie szukali okazji, aby poleniuchować. Pewnego dnia podszedł do mnie kolega Ming. Mimo że byliśmy w dobrych, koleżeńskich stosunkach, wyraziłem zdziwienie, dlaczego Ming w czasie pracy nie ma nic do roboty. „Zepsuła się maszyna”, powiedział. Odpowiedziałem: „No to super”. Postał przy mnie chwilę, a potem wyszeptał mi do ucha: „Zepsułem ją specjalnie. Wcisnąłem tylko przycisk alarmowy i maszyna się zatrzymała. Ustawiłem wyłącznik sieciowy w pozycji wyjściowej, żeby nikt się nie zorientował, co się stało”. Inny kolega przyznał mi się, że czasem, kiedy jest za dużo pracy, albo kiedy chce odpocząć, części zgodne z normą traktuje jak wadliwe i uszkadza je, żeby potem móc montować je ponownie. W ten sposób może zredukować zaplanowaną normę produkcyjną i obniżyć tempo pracy. Powiedział też: „Kiedyś mój kolega na nocnej zmianie wyrzucił całe dwa kartony dobrych części”. Istnieje oczywiście również prosta i bardzo bezpośrednia forma oporu, to jest umowa z własnymi nogami, czyli: po prostu odejść. Kiedyś po zakończeniu zmiany dostałem od kolegi SMS-a: „Wypowiadam umowę! Nic się nie stało, ale mam dość nocnych tortur”. Przepracował w Foxconnie zaledwie 35 dni. Wiele ludzi myśli podobnie. Codziennie widywałem ludzi z bagażami stojących przed internatem i gotowych do odjazdu. Inni, również z bagażami, w tym samym czasie właśnie się wprowadzali. Jak długo tam wytrzymali?
Pracując w Foxconnie, widzi się codziennie dużo młodych twarzy. Ludzie ubrani w służbowe uniformy, z identyfikatorami w ręku, wchodzą i wychodzą z hal produkcyjnych, internatów, kantyn, kafejek internetowych i supermarketów. To oni stanowią nowe pokolenie „chłoporobotników”, podporę chińskiego „światowego producenta” elektroniki.
Większość moich koleżanek i kolegów pochodziła z biednych rodzin wiejskich. Praca w fabryce dawała im możliwość dostania się do nowoczesnego miasta. Chcieli uciec od biedy i wiejskiego zacofania, zaczepić się w mieście i rozpocząć nowe, lepsze życie. To marzenie dodawało im sił i pozwalało wytrzymywać ciężką, monotonną pracę, przetrwać smutek i osamotnienie.
Cao poznałem na hali produkcyjnej. Byliśmy odpowiedzialni za pierwszy etap pracy na linii: przygotowywaliśmy obudowy do komputerów. Cao podjeżdżał wózkiem widłowym i podstawiał zapakowane w kartony obudowy na stanowisko pracy, ja wyjmowałem je z kartonów i kładłem na linię. Musieliśmy dostosować się do tempa pracy linii: trzy obudowy na każde dwie minuty. Było ich 600 dziennie. To zwykła fizyczna praca, niewymagająca żadnych kwalifikacji. Przyzwyczailiśmy się do niej i rozmawialiśmy po kryjomu, kiedy nie było w pobliżu kierownika linii. W ten sposób po trochu Cao opowiedział mi swoją historię.
Urodził się w latach 90., po ukończeniu niższej szkoły średniej opuścił dom i wyruszył w poszukiwaniu pracy. Początkowo przez rok był zatrudniony w fabryce włókienniczej. Ponieważ praca była ciężka, a zarobki niewystarczające, powrócił do domu. Następnie pracował dorywczo tu i ówdzie po kilka dni. Większość czasu spędzał w domu. Kiedyś powiedział mi ze spokojem: „Kiedy miałem 18 lat, poczułem się nagle zupełnie beżu-