Bez względu na to, jaki był — to jest rzecz ważna. Przypuśćmy, że w szesnastym wieku odbyliście rozmowę z kimś, kto walczył podczas wielkich wojen religijnych, które rozdarły w tamtym okresie Europę, i przypuśćmy, że powiedzieliście ówczesnemu katolikowi zaangażowanemu w walkę: „Oczywiście, ci protestanci wierzą w coś, co jest fałszem; oczywiście, wierzyć w to, co oni, to tyle, co prosić się o wieczne potępienie; oczywiście, oni są niebezpieczni dla dzieła zbawienia ludzkich dusz, a przecież nie ma nic ważniejszego niż to zbawienie; ale są tacy szczerzy, umierają za swoją sprawę z taką gotowością, są tak wspaniale uczciwi; człowiek musi żywić pewien podziw dla moralnej godności i wzniosłości ludzi, którzy są gotowi na to wszystko”. Otóż tego rodzaju odczucie byłoby w tamtych czasach niezrozumiałe. Każdy, kto naprawdę znał — kto uważał, że zna — prawdę, powiedzmy katolik, który wierzył w prawdy przekazywane mu przez Kościół, wiedziałby, że ludzie zdolni oddać się całkowicie fałszywej teorii i praktyce są po prostu ludźmi niebezpiecznymi. Wiedział też, że im bardziej tacy ludzie są szczerzy, tym bardziej niebezpieczni, tym bardziej szaleni. Żadnemu chrześcijańskiemu rycerzowi walczącemu przeciwko muzułmanom nie przyszłoby do głowy, że oczekuje się od niego, by podziwiał czystość i szczerość cechujące wiarę pogan w ich niedorzeczne doktryny. Jeżeli człowiek przyzwoity zabił wroga, to nie miał oczywiście obowiązku pluć na jego trupa. Człowiek taki uważał, że to wielka szkoda, iż tak ogromna odwaga (będąca cechą powszechnie podziwianą), tak ogromne zdolności, tak wielkie poświęcenie zostały zaangażowane w sprawę tak ewidentnie niedorzeczną czy niebezpieczną. Jednak nigdy nie powiedziałby: „Nie ma wielkiego znaczenia, w co wierzą ci ludzie, znaczenie ma stan umysłu towarzyszący ich wierze. Znaczenie ma to, że się nie sprzedali, że byli ludźmi uczciwymi. Są to ludzie, których mogę szanować. Gdyby przeszli na naszą stronę po prostu po to, by się uratować, byłaby to nader samolubna, bardzo sprytna i godna ogromnej pogardy forma działania”. Wypowiedzi
powyższej towarzyszy stan umysłu, w którym człowiek musi powiedzieć: „Jeżeli ja wierzą w jedno, a ty w drugie, to trzeba, żebyśmy ze sobą walczyli. Być może, byłoby dobrze, gdybyś ty zabił mnie albo gdybym ja zabił ciebie; być może, w razie pojedynku byłoby najlepiej, gdybyśmy się nawzajem pozabijali; rzeczą najgorszą z możliwych jest kompromis, bo kompromis oznacza, że każdy z nas zdradził ideał, który nosi w sobie”.
Męczeństwo było oczywiście zawsze przedmiotem podziwu — ale męczeństwo za prawdę. Chrześcijanie podziwiali męczenników, bo męczennicy zaświadczali o prawdzie. Gdyby zaświadczali o fałszu, nie byłoby w nich nic godnego podziwu — może należałoby im współczuć, ale z pewnością nie byłoby w nich nic godnego podziwu. W latach dwudziestych dziewiętnastego wieku natomiast spotykamy się z poglądem, w myśl którego stan umysłu, motyw jest ważniejszy niż konsekwencje, intencja jest ważniejsza niż skutek. Czystość serca, uczciwość, oddanie, poświęcenie — wszystko to, czym my się bez wielkiego trudu zachwycamy, co wniknęło w tkankę naszych normalnych postaw moralnych, stało się właśnie wtedy mniej czy bardziej powszechne — najpierw wśród mniejszości, a następnie, stopniowo, wśród szerszych kręgów.
Proszę pozwolić, że posłużę się przykładem, by wyjaśnić, co mam na myśli, mówiąc o tej zmianie. Weźmy najpierw sztukę Woltera o Mahomecie. Woltera nie za bardzo interesował Mahomet, a sztuka ta miała być, bez wątpienia, atakiem na Kościół. Niemniej jednak Mahomet jawi się w niej jako przesądny, okrutny i fanatyczny potwór unicestwiający wszelkie dążenia do wolności, sprawiedliwości i rozumnego urządzenia świata; dlatego też trzeba go potępić jako wroga wszystkiego, co Wolter uważał za najważniejsze — wroga tolerancji, sprawiedliwości, prawdy, cywilizacji. Następnie zastanówmy się nad tym, co — znacznie później — ma do powiedzenia Carlyle. Carlyle — będący bardzo typowym, choć nieco przesadnym przedstawicielem romantyzmu —
33