144 Franęois Truffaut
Kobiety, generalnie mniej leniwe od mężczyzn, obdarzone większą wyobraźnią, czynią na widowni wysiłek konieczny do tego, by podjąć grę z filmowcem. Innymi słowy, to z pewnością kobiety zapewniają kinu ów charakter partnerskiej wymiany, który dotąd był wyłącznym przywilejem teatru.
Co do mnie, to uważam, że do wypowiedzenia się w kinie nie trzeba już stosować suspensu ani żadnych sposobów przypodobania się publiczności. Minęły, jak sądzę, czasy wulgarnego efekciarstwa, które zresztą miały swój wdzięk. Dziś trzeba wzruszać środkami najskromniejszymi z możliwych. Jestem zaciekłym przeciwnikiem kina, które uwodzi.
Przywrócić rzeczom ich prawdziwą wartość. Przede wszystkim nie mówić sobie: w kinie wszystko jest do przyjęcia, wszystko ujdzie. Nadmiar gwałtowności, w który obfitują złe filmy, wynika z niezdolności reżysera do wyrażenia silnych uczuć powściągliwymi środkami. Znam reżyserów zasługujących na to, by „wynagrodzić” ich tymi samymi kopniakami, jakie każą wymierzać na ekranie swoim aktorom.
|
Wierzę też mocno w improwizację. To nieprawda, że film jest skończony, kiedy napisana została jego ostatnia linijka. Rzeczy poruszają się na planie. Ludzie także. Od reżysera poczynając! Nie wystarczy opisać kadr w zdaniach scenariusza, nawet jeśli są to nasze własne zdania. Trzeba jeszcze zobaczyć reakcję aktora; dla mnie aktor grający postać jest ważniejszy od tej postaci. Trzeba umieć coś poświęcić; dla innego reżysera tym czymś jest być może aktor, nie wierzę wtedy jednak w możliwość jakiejkolwiek zmiany przekonań w trakcie realizacji.
Nie chodzi oczywiście o to, żeby wszystko wyrównywać. Odwrotnie, wierzę, że improwizacja może prowadzić do stopniowej symetrii na obu szałach wagi. Odnajdywanie tej równo-
wagi, za każdym razem od nowa, jest tym właśnie, co mnie w kinie pasjonuje.
Nie sądzę, żeby kino zostało stworzone dla udowadniania czegokolwiek. Nie ufam zresztą fabułom: film jest pewnym etapem w życiu reżysera, refleksem jego zajęć w konkretnym momencie.
Zrobić udany film nieszczery — to osiągnąć szczyt trudności. Jeśli zdecydowałem się na wyrażenie samotności dziecka, to dlatego, że dzieciństwo jeszcze się ode mnie nie oddaliło. Jestem jeszcze wrażliwy na prawdę dziecka, potrafię ją rozpoznać. U Georges’a Simenona podziwiam zwłaszcza to, że potrafi postarzać swoich bohaterów w miarę, jak sam się starzeje.
Ponieważ jednak rubryki filmowe naszych czasopism są od roku pełne fałszywych zdań na temat konfliktu pokoleń, muszę powiedzieć, że w ogóle w życiu, a szczególnie wtedy, kiedy debiutuje się w kinie, wyciąga się niezwykłą korzyść z ograniczeń swojego wieku. Ignorancja jest wielką siłą, toteż — jeśli ekran nie stanowi okna na świat, ale kryjówkę — im bardziej nasz świat jest ograniczony, tym łatwiej nam jest wyrażać go na ekranie. Kłopot sprawia sam wybór; bo trudniej jest odrzucić to, co się zna i z czego się nie chce korzystać, niż przyswoić sobie to wszystko, czego można się nauczyć.
Stąd płynie siła dzieł młodości.
Obecne zauroczenie naszego kraju, Francji, swoją młodzieżą, jest zjawiskiem nowym i niebezpiecznym. Kiedy artysta debiutuje, jest zbyt porywczy, zanadto zasadniczy, za bardzo buntowniczy, by zdobyć zainteresowanie, na które być może już zasłużył. Przede wszystkim jest zbyt młody w stosunku do wielkiej widowni. Jej zainteresowanie przyjdzie później, kiedy będzie miał 40 lat, to znaczy kiedy ustali się równowaga między wiekiem artysty a średnim wiekiem francuskiej publiczności.
Jeżeli w wieku 40 lat filmowiec, który — dobrowolnie lub nie — nie przestał rozwijać się od czasu swojej młodości, wstrzyma tę ewolucję uważając, że znalazł już klucz do suk-