WIDZENIE PEWNEGO IRLANDZKIEGO RYCERZA KU PRZESTRODZE WIELU INNYCH SPISANE
Irlandia jest wyspą położoną na zachodnim skraju oceanu, rozciągającą się od południa ku północy, pełną jezior i rzek, pokrytą lasami, bogatą w roślinność, obfitującą w mleko, miód i wszelkiego rodzaju zwierzynę pochodzącą czy to z połowów, czy polowań. Nie ma winnic, lecz wina jest na niej pod dostatkiem. Nieznane są tam zupełnie węże, żaby, ropuchy i inne jadowite zwierzęta, toteż tamtejsze drzewa, kora, rogi i pył uważane są za leki na wszystkie trucizny. Słynie z pobożnych mężczyzn i niewiast, sławna jest też okrucieństwem swego oręża. Wyspa ta od południa sąsiaduje z Anglią, od wschodu zaś za sąsiadów ma Szkotów i Brytów, zwanach niekiedy Galenami (Walijczykami), od północy mieszkańców Katów i Orkadów, po przeciwległej stronie, od południa - Hiszpanów. Na wyspie tej znajdują się trzydzieści cztery ważne miasta, których biskupi podlegają dwóm metropoliom. Metropolią Irlandii północnej jest Armagh, południowej zaś Cashel - miasto wspaniałe, z którego pochodził pewien znakomity mąż imieniem Tundal. Okrucieństwo jego, a raczej to, co Boża łaskawość w nim zdziałała, stanowi treść naszego dziełka.
Był bowiem wyżej wspomniany mąż młody wiekiem, znakomitego pochodzenia, pogodnego usposobienia, urodziwy, wychowany z największą starannością, ubrany ze smakiem, szlachetnego umysłu, w sztuce wojennej zaprawiony, zręczny, uprzejmy, żartobliwy. Jednakowoż, co muszę nie bez przykrości stwierdzić, im więcej ufał urodzie i szczęściu, tym mniej troszczył się o zbawienie swej duszy. Albowiem, jak sam teraz często ze łzami przyznaje, przykra była dla niego nawet krótka z kimkolwiek rozmowa na temat zbawienia jego duszy. Zaniedbywał Kościół Boży, a ubogich w Chrystusie nie chciał nawet widzieć. Wszystko, co posiadał, dla czczej sławy rozdał błaznom, tancerkom i żartownisiom. Bóg jednak w swym miłosierdziu postanowił położyć kres tak wielkiemu złu i wezwał go w odpowiednim czasie. Jak poświadcza bowiem wielu mieszkańców miasta Cork, którzy wtedy przy nim byli, przez trzy dni i trzy noce leżał jak martwy. W czasie tym poznał, gorzko doświadczając, to wszystko, co przedtem zaledwie zauważał; jego obecne życie potwierdza, co wycierpiał. Zniósł bowiem wiele niewiarygodnych i nie do wytrzymania rodzajów tortur, których kolejność i nazwy poznaliśmy od niego, który sam to widział i przeżył. Nie będzie więc nam trudno opisać je wam, dla pomnożenia waszej pobożności.
Człowiek ów miał wielu serdecznych przyjaciół, a był wśród nich jeden, który w wyniku pewnej transakcji był mu winien trzy konie. Doczekawszy ustalonego terminu, gdy minął właściwy czas, [wierzyciel] zjawił się u swego przyjaciela. Życzliwie przyjęty, spędziwszy z nim trzy noce, przystąpił do omówienia sprawy. Gdy gospodarz odpowiedział mu, że nie ma przygotowanego tego, po co przyszedł, ten rozgniewawszy się bardzo postanowił udać się w drogę powrotną. Dłużnik, pragnąc ułagodzić przyjaciela, prosił go, aby zanim się oddali, raczył spożyć z nim posiłek. Nie chcąc odmówić prośbom, usiadł i odłożywszy trzymany w ręku topór zaczął jeść razem z przyjacielem. Miłosierdzie Boże uprzedziło jednak ten zamiar. Albowiem nie wiadomo czym nagle porażony, podniesionej ręki nie mógł skierować do ust. Zaczął wtedy przeraźliwie krzyczeć, a topór, który przedtem odstawił, podał żonie przyjaciela ze słowami: