48 WACŁAW BERENT
— Biedna tylko. Nic więcej.
— Ba! — odrzucił się niedbale w tył.
— Zasługiwałaby na cos więcej niż na pańską miłość, tymczasem...
— Jaką byś pan jej dał? Co by taki jak pan z niej uczynił? Szarej swej duszy wieczną samotnicę, dzieci swych milczącą niańkę, kariery swej czujnego psa. I czym pan taką potęgę jak miłość mierzysz? Paznokciem — zaśmiał się nerwowo w kieliszek. — Paznokciową miarą mieszczańskiej solidności.
Kunicki cofnął się z niesmakiem.
—- Chodźmy. Ib staje się zupełnie plugawe, ta opętana alkoholem monomania erotyczna. Pańska głowa wypowiedziała się w życiu dostatecznie. Dla niej nie ma na świecie nic innego prócz kobiety.
s — Nie ma! — krzyknął, powaliwszy się piersią na stół, i schwycił Kunickiego za rękę. — Dla wielu, dla bardzo wielu ludzi nie ma nic na świecie prócz ukochanej kobiety. Ona jest im wszystkim! Jest żarem czynów, cieniem wytchnienia1, gwiazdą nadziei, słońcem wiary w siebie; a przede wszystkim jest, jak cnota, sama sobie celem i źródłem najwyższej na świecie rozkoszy.
Dosyć! — krzyknął Kunicki zmęczonym głosem i wywierając gniew na syfonie wody, odsunął go energicznie od siebie. — Dosyć!... I ciągle, i bez ustanku, i wiecznie tylko kobieta. Pan-eś mi je chyba na całe życie obmierził.
— Słabyś ty ze swą wodą sodową!... Czy suchy pająk medyczny i tego nie rozumie, że trzy czwarte życia koło niej się obraca, że dla milionów jest celem trosk jedynym — milionom przyobiecana nawet poza grobem2 — życia i śmierci władczyni!...
A utkwiwszy swe mętne, przepaściste oczy gdzieś u pułapu, mruczał w szczególnym natchnieniu:
— ...na stopniach uświęconych ołtarzy! pod błogosławiącymi ramiony białych kapłanów! wśród kadzideł mirry! organów wysokiego grania i zawodzącego chóru tęsknoty do życia!...
Czknęło mu się. Głowa na sztywnym grzbiecie rzuciła się w tył. Opanował się jednak i zmógł, a białą jak kreda twarz pochylił nad kieliszkiem.
— Płacić! — krzyknął Kunicki i zerwał się z miejsca.
Borowski podniósł głowę i rozejrzał się błędnie naokół. Po
czym uniósł się poważnie i wyszedł sztywno na ulicę. Tu zachwiał się dopiero i w zmęczoną pierś wzionął z rozkoszą powietrze miejskie.
Szumiało1 miasto. Szły z dala tysiączne pogwary, turkot i głuche dudnienie, rozkołysane tu na przedmieściu w jakiś miarowy, senny takt. W tym rytmie sennego jakby walca, falowała, zda się, i ta u czarnych wież gotyckich zawisła jasna, żółtawa i zimna jak stal mgławica. Nieruchomo stała tylko rdzawa, niezmierzona głąb nieba, na której tu i ówdzie, z rzadka, mrugnęła na chwilę mała, żółta gwiazda.
Borowski słuchał i patrzał: wchłaniał w siebie szum i woń miasta. Kapelusz na tył głowy zsunął i zgarniał z białego czoła garście długich czarnych włosów. Chwilami się zataczał i odruchowo wyciągał przed się ramiona. Wreszcie wsparł się o potężny słup lampy łukowej. Mruczał: majaczył czy też improwizował coś po pijanemu. Kunickiemu przypomniało się nagle jego skomlenie na cmentarzu, gdyż oto do uszu jego dobiegł ten sam głęboki, żałośliwy głos. Słuchał:
— ...Lodem miasto w nocy zamarza, dla samotnych chłodne, dla cierpiących nielitościwe. ...Miasto w ciszy nocnej o gnuśnych zbrodniach tajemniczo gada, miasto wielomilionowe, zimne, ponure. ...Ja czuję puls twój chory, o miasto wielkie, ja, zgnilizny twej powiędły kwiat, ja, młodością mą zgrzybiały i gnuśny, ja, czarny twój kapłan, ja — aktor!...
cieniem wytchnienia — w dotychczasowych edycjach: „cierniem wytchnienia”.
® milionom przyobiecana [...] — chodzi o hurysy w raju muzułmańskim, przyrzeczone wyznawcom islamu w nagrodę za sprawiedliwe i pobożne życie, a także walkirie usługujące poległym wojownikom nordyckim w Walhalli.