Teresa Nafęcz-Jawecka
Stał w pełnym słońcu z kosą w rękach. Od jogo nagiego torsu odbijał się zapach świeżo skoszonej trawy, na jego plecach załamywały się świetlista promienie. Ładna twarz wyrażała inteligencję i zainteresowanie. Nie poruszał się. Czekał. Widział, jak nadchodzę i był gotowy do rozmowy.
— Jesteś Wojtek? — spytałam, oceniając go na dwadzieścia trzy lata. Wtedy by pasowało. Wojtka poznałam bowiem w 1970 roku, gdy spędzał lato u swoich wiejskich dziadków w S. Był żywym dzieckiem i choć ledwo odrósł od ziemi, potrafił poradzić sobie z krowami i nie bal się narowistego konia.
— Mam na imię Sławek. Wojtek to mój starszy brat — odpowiedział bez zdziwienia, mimo że widział mnie pierwszy raz w życiu.
— Byłam u was blisko dwadzieścia lat temu — wytłumaczyłam. — Na urlopie. Dziadkowie żyją?
— Dziadek jest już po siedemdziesiątce. Pracuje od bladego świtu do późnego wieczora.
— To jednak starzy ludzie, a ich gospodarstwo jest spore. Jak sobie dają radę? Przed laty myśleli, że Wojtek będzie ich dziedzicem i zostanie. I tak go wychowywali — w kulcie dla roli.
— Wojtek się załamał i pojechał do matki do Warszawy. Teraz ja tu jestem.
— Podoba ci się na wsi? Przecież wychowywałeś się w mieście.
— Tak. Nawet skończyłem technikum samochodowe. Ale tu, u dziadków jestem wolny...
Wtedy, podczas tej pierwszej rozmowy nie zrozumia-
!am. co miał na myśli. O jaką wolność mu chodziło. Widziałam tylko pięknego, młodego chłopaka, który potrafi
mówić. I na pewno ma powodzenie u dziewcząt. I dobry
zawód.
Rzucił kosę i zaprowadził mnie przez obszerne obejście do starej chałupy. Chyba najnędzniejszej w całej wsi. I położonej zupełnie na uboczu. Malutka kobieta ze
spadającymi z nosa okularami wyszła przed sień. Nic się nie zmieniła. Poznałam ją od razu. Ona mnie jednak nie mogła sobie przypomnieć.
— Chciałabym kilka dni u was pomieszkać — zaczęłam.
— My już nie wynajmujemy. Tam dalej są kwatery dla letników'.
— Nie jestem letniczką. Po prostu chcę sobie przypomnieć stare kąty. Byłam u was dwadzieścia lat temu aż trzy miesiące. Z dziećmi i moją babcią. A mąż przyjeżdża! na niedziele. Opiekowaliście się Wojtkiem.
— Wojtuś! — rozmarzyła się gospodyni — On nas zostawił. Wybrał miasto. Teraz jest Sławek, jego brat.
— Właśnie się poznaliśmy. Udany wnuk. Młody, silny. Pewnie wam pomaga...
Nie odpowiedziała. Spojrzała na mnie spod okularów, a potem łypnęła na Sławka. I właśnie on spytał:
— Długo pani u nas chce pobyć?
—• Dziś jest czwartek. Do niedzieli wieczór, albo do poniedziałku rano. W poniedziałek powinnam być w redakcji.
— Jak się pani nie wystraszy braku wygód, to proszę nami pomieszkać — zadecydował za babcię.
Wygody! Nie spodziewałam się łazienki z ciepłą wodą
i ubikacji w mieszkaniu. Ale chciałam napić się herbaty-
— Palić będę dopiero wdeczorem. jak stary przypędzi krowy. Teraz mogę poczęstować mlekiem.
Skrzywiłam się. Zauważyła ten grymas.
— To nie jest mleko ze sklepu. Będzie smakowało.