stopniowo wzmacniane i dopiero po około ze sir. 23 '0 minutach osiągające efekt budzika.
Cudowny pomysł. Czułem się jak w siódmym niebie. Ta noc na podłodze na moim Camino była chyba najlepsza.
Santo Domingo de Calzada,
2 maja 2008
Przepiękne stare zabytkowe miasto. Zostaję na dwie noce. Razem ze mną znajomy z Nowej Zelandii oraz dwie Amerykanki. Tak się złożyło, że wśród ludzi wędrujących szlakiem uzyskałem renomę Tomasza Chrzciciela specjalisty od Nickname (przezwisk). Bywało, że zupełnie mi nieznani ludzie podchodzili z prośbą o wybór pasującego do nich i do szlaku imienia. Próbowałem jednak ograniczyć się do najbliższych współwędrowców. I tak Andrew z Nowej Zelandii stal się (i został do dzisiaj) Mr Kiwi, Sophie z USA to po prostu Zośka (na własne uszy słyszałem później, jak przedstawiała się w nowym towarzystwie: Hi, 1 am Zośka from Seattle), natomiast Szwedka Margarette z uśmiechem zaakceptowała przydomek Abba (dziękując przy tym. że nie nazwałem jej IKEA), zaś Niemiec Elmar (gdy zdecydował się przeskoczyć dwa etapy autobusem z powodu silnych bólów w kolanie) został natychmiast ochrzczony mianem Biispelegrino itd.
Santo Domingo było pierwszym większym miastem od rozpoczęcia naszej podróży. Zakwaterowaliśmy się w przyklasztornym hoteliku na starówce i postanowiliśmy zostać tu dwa dni. Spacerujemy z Mr Kiwi, Zośką i Dianą wąskimi uliczkami, oglądamy witryny sklepów. Diana po jakimś czasie komentuje: - Patrz, ile pięknych, ale zupełnie nie-potrzebnych rzeczy próbują nam podsunąć. Pierwszy etap Camino dal nant już faktycznie poczuć, że tak naprawdę do życia potrzebujemy bardzo niewiele. Wszystko, co mieści się w' 10-12 kg plecaku...
W otoczonej legendami katedrze Santo Domingo tłum ludzi. Ślub. Wykorzystujemy sytuację, żeby obejrzeć ją od środka. Podczas mszy pieje kilka razy kogut. Podobno to dobry omen dla dalszej wędrówki.
Winnice. Dolina Bierzo
Kogut w katedrze związany jest z następującą historią: kilkaset lat temu rodzice, którzy z dorastającym synem zdążali szlakiem do Santiago, zatrzymali się na nocleg wr oberży. Córka gospodarza zakochała się od pierwszego wejrzenia w wędrowcu, ale ten nie zwracał na nią uwagi. Oburzona tym faktem dziewczyna poskarżyła się rodzicom. Ojciec podrzucił do bagażu młodego wędrowca srebrny puchar, by oskarżyć go potem o kradzież. Tak się stało. Młodzieniec został wtrącony do więzienia i skazany na śmierć przez powieszenie.
Rodzice kontynuowali swoją podróż do Santiago, gdzie modlili się o uratowanie syna. Wracając przez Santo Domingo zobaczyli swego syna wiszącego na szubienicy, ale jeszcze żywego. Postanowili pójść do biskupa z prośbą o ułaskawienie skazańca. Zastali go przy kolacji. Nie chciał oczywiście uwierzyć w słowa zrozpaczonych rodziców. - Wasz syn żyje dokładnie lak samo, jak ten upieczony kogut na moim talerzu - powiedział. W tym momencie kogut ożył i zapiał, gwarantując happy end tej niezwykłej historii, a także zapewniając stałe honorowe miejsce w katedrze Santo Domingo przedstawicielom koguciego rodu.
Przed katedrą na murku odpoczywa więk-sza grupa pielgrzymów. Wiele osób znam. Podchodzę z Zośką do mężczyzny z brodą, w spodniach khaki i czapce fidelówce. Z nikim nie rozmawia i ma bardzo smutny wyraz twarzy. Pytam, czy mogę mu w czymś pomóc. Opowiada, że jest z Austrii i ma ogromne problemy z nogami. Kilkanaście pęcherzy na stopach, zapalenie ścięgna oraz bóle w kolanach. Jest załamany. Mówi, że od ponad roku zbierał nadgodziny, żeby dostać 6-tygodniowy urlop „ciurkiem" i spełnić swoje dawne marzenie 800 km marszu przez Camino. Jeśli przerwie wędrówkę, już nigdy, jak twierdzi, takiego urlopu nie otrzyma. Jest więc zrozpaczony, ale mimo wszystko chce iść dalej. Mojego zaproszenia na piwo w pobliskim barze nie przyjmuje. Już od tygodnia łyka silne tabletki przeciwbólowe, więc nie chce ryzykować.
Następnego dnia rano spotkam „Fidela” startującego do następnego etapu. Do pełnego rynsztunku nie pasowało tylko obuwie - chłopak maszerował, czy raczej pełzł, w klapkach kąpielowych. Stan jego stóp nie pozwalał założyć żadnych innych butów. Nie wiem, czy dotarł do Santiago. Więcej go nie spotkałem.
Wieczorem przed katedrą znów tłumy. Tym razem na miejscu białej ślubnej limuzyny dwa czarne, luksusowe samochody pogrzebowe. Siedzimy na murku i zaczynamy dyskusję o symbolice tych wydarzeń, o przemijaniu. Czy w Hiszpanii umiera się parami?
Zwracam uwagę na wisiorek na szyi Diany. To muszla, symbol szlaku Jakuba. Taka sama jak na stacjach beznynowych SHELL. Jej znaczek jest większy od sprzedawanych na szlaku; różni się także od nich kolorem. Został zrobiony ze złota. Diana opowiada, że powstał ze stopu ślubnych obrączek zmarłych rodziców. Swoją wędrówkę poświeciła właśnie im. Twierdzi, że poprzez tę muszelkę czuje ich obecność. Wygląda to tak, jakby wędrowali razem.
Zbliżam się do celu podróży. Przedostatni etap to Arzua-San Marcos Monte del Gozo, a więc Wzgórze Radości. Stamtąd widać już Santiago, do którego zostają tylko dwie godziny marszu.
35 km idę w ulewnym deszczu. Wiejskie